„Nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi” – mówi znane powiedzenie, więc i my, zajmując się permakulturą, błędów nie unikniemy. Warto jednak uczyć się na błędach innych i nie popełniać tych doskonale znanych i opisanych. Poza tym, znacznie fajniej jest wymyślać własne😉 Porozmawiajmy więc o błędach w projektowaniu permakulturowym, a szczególnie o tych, jakie łatwo popełnić projektując permakulturowy ogród.
Bill Mollison wprowadził do permakultury dobrze znany ze statystyki termin „Błąd Typu Pierwszego” (ang. Type 1 Error). W statystyce, pojawia się on, kiedy hipoteza jaką postawiliśmy jest prawdziwa, ale odrzucamy ją z powodu nietypowego wyniku z próby losowej.
Co to w statystycznej praktyce oznacza? Przykładowo, nowy przystanek autobusowy ma powstać, jeżeli ponad 40% mieszkańców opowie się za jego powstaniem. Wyniki sondażu mówią, że nieco ponad 40% mieszkańców chce nowego przystanku, ale decydenci uznają, że nie jest to wystarczająca liczba, aby przystanek wybudować.
Mówiąc jeszcze prościej, to sytuacja w której lekarz gratuluje mężczyźnie bycia w ciąży, choć wszystko świadczy o tym, że tak nie jest.
To oczywiście statystyczne rozumienie tego błędu, a jak go rozumiemy w permakulturze?
Jak zwykle, to zależy. O błędzie tym można by napisać tomy, postaram się jednak opisać to w skrócie.
„Jedną z wielkich reguł projektowania jest zrobić coś fundamentalnego dobrze. Wtedy wszystko inne układa się dobrze samo. Jeżeli jednak zrobisz coś fundamentalnego źle – jeśli popełnisz to, co nazywam Błędem Typu 1 – nie uda Ci się zrobić już dobrze niczego.” – Bill Mollison
Według Billa Mollisona, błąd taki sprawia, że żałujemy go każdego dnia, aż do czasu, gdy go nie poprawimy. To błąd, który zjada nasz czas, energię i pieniądze tak długo, jak długo istnieje w systemie. Do błędu tego odnosi się jedna z najważniejszych zasad projektowania permakulturowego – Pracuj z Naturą, a nie przeciw Niej. To przedsięwzięcie, które nie ma szans się udać.
Jedną z prostszych definicji tego błędu jest stwierdzenie, że polega on na robieniu tego, czego nie wolno lub nie trzeba robić. Podawane przez Billa Mollisona przykłady zdają się świetnie pasować do tej definicji.
Przy licznych okazjach, Mollison mówiąc o Błędzie Typu 1 zaczyna od słów, że gdy osiedlamy się w dziczy, wchodzimy automatycznie w konflikt z ogromną liczbą form życia, które musimy zniszczyć, aby przeżyć. Apeluje, aby trzymać się z dala od dziczy, gdyż panuje już w niej odpowiedni porządek, którego człowiek nie musi poprawiać. Myślę, że to bardzo cenne stwierdzenie w zestawieniu ze współcześnie narastającą chęcią mieszczuchów do osiadania w głuszy i „robienia permakultury”.
Następnie Mollison przechodzi do konkretów, omawiając najczęściej występujące we współczesnych społeczeństwach scenariusze zawierające w sobie taki błąd:
- projektowanie miast tak, aby koncentrowały wodę i pozbywały się jej po to, aby chronić źle rozmieszczoną infrastrukturę, co prowadzi zarówno do deficytu wody jak i powodzi
- osiedlanie się, a szczególnie stawianie budynków na terenach zalewowych, co prowadzi do utraty cennych biologicznie siedlisk oraz zmniejszenia zdolności adaptacyjnych rzek do zarządzania dużymi energetycznymi zdarzeniami zachodzącymi w ich zlewniach (przybory i wylewy)
- redukowanie złożonych ekosystemów do prostych monokultur, co zmienia sposób w jaki woda oddziałuje na glebę oraz wpływając niekorzystnie na albedo (zdolność naszej planety do odbijania promieni słonecznych, a co za tym idzie chronienia się przed ociepleniem)
- zmniejszanie możliwości wsiąkania wody w glebę, co skutkuje zwiększonym spływem wód powierzchniowych, a to w efekcie prowadzi do zmian klimatu oraz obniżenia zdolności przyrody do radzenia sobie z niedoborem lub nadmiarem wody
- niedocenianie siły wody w odniesieniu do powodowania erozji, co skutkuje niewłaściwym rozmieszczeniem rolnictwa opartego na zbożach i orce. Woda spadając na niewłaściwie ulokowane i uprawiane pola unosi ze sobą glebę, nawozy i środki ochrony roślin, niosąc je do oceanów i tworząc w nich rozległe zatrute strefy, pozbawione życia.
Jak widać z tych przykładów, Błąd Typu 1 to sprawa poważna, a jego obecność w naszym życiu i otoczeniu wydaje się być powszechna.
W świetle tej wiedzy, hipoteza, że przenosząc się z miasta w dzicz pomagamy przyrodzie, nie daje się niestety obronić. Czy tak jest naprawdę, pozostawiam to już Państwa ocenie.
Z punktu widzenia projektanta permakulturowego, najważniejsze moim zdaniem jest to, że największe i najbardziej kosztowne pomyłki powstają w efekcie niezrozumienia relacji pomiędzy elementami systemu. Zarówno wtedy, gdy myślimy, że taka relacja istnieje, podczas gdy jej w ogóle nie ma (na przykład sadzimy setki gatunków i odmian roślin ozdobnych, kierując się ich estetyką, a nie funkcją i ich wzajemnymi relacjami), oraz wtedy, gdy nie zauważamy, lub myślimy, że żadnej relacji nie ma, podczas gdy ona jest (budujemy się tam, gdzie co roku woda nas podtapia).
Jak widać, błąd ten ma ogromne praktyczne znaczenie i wszystko co robimy powinno być ukierunkowane na to, aby takich błędów unikać.
Kilka błędów, jakie bardzo często daje się zauważyć w skali pojedynczego siedliska czy działki wiąże się z domem i jego najbliższą okolicą.
Absolutnie najczęstszym błędem jaki widzimy wszędzie dookoła jest budowanie domu w sposób uniemożliwiający wykorzystanie energii Słońca do ogrzewania go. Jest to błąd, za który wszyscy płacimy, i płaci nasza planeta. Czy ogrzewamy dom prądem z fotowoltaiki, czy kopciuchem, tak czy inaczej zużywamy energię, której nie musielibyśmy ani wytworzyć, ani zużyć gdybyśmy tylko zechcieli skorzystać z pasywnego słonecznego ogrzewania.
Podobnie, ulokowanie domu i ogrodu w cieniu bardzo starych, wysokich drzew rosnących od południa, szczególnie gdy są to drzewa iglaste, sprawia, że Słońce w swej drodze po niebie nie będzie zaglądać do naszego domu i ogrodu wtedy, gdy najbardziej tego potrzebujemy, czyli w zimnej części roku.
Kolejny powszechny błąd polega na wyrównaniu miejsca pod dom, szczególnie wtedy, gdy budujemy go na stromym stoku. Unikalna sytuacja, gdy budujemy dom na mocno nachylonym zboczu, daje nam świetne możliwości z których wstyd nie skorzystać, szczególnie w dwóch ekstremalnych klimatach – na pustyniach i w górach. Wyrównując grunt tracimy możliwości budowy pomieszczeń osłoniętych ziemią, takich jak piwniczka na plony, chłodna spiżarnia czy naturalnie klimatyzowana przestrzeń na gorące letnie dni oraz pomieszczenia korzystające z ciepła zgromadzonego w ziemi, co zmniejsza koszty ogrzewania zimą. Tracimy też możliwość kreowania przestrzeni na zewnątrz, na przykład wychodzenia z poszczególnych pięter domu na osobne tarasy, służące jako ogrody.
Bardzo częstym błędem jest zaniedbanie kwestii dróg. Zwykle, inwestor troszczy się o drogę dojazdową do domu, a szczególnie o podjazd na auto. Tymczasem, wszelkie szlaki komunikacyjne powinny być zaprojektowane i wykonane jako pierwsze, najlepiej na całej powierzchni działki. Lepiej jest zrobić to raz, a dobrze, niż przez lata tonąć w błocie lub budować drogi za parę lat, niszcząc przy okazji to, co się w międzyczasie posadziło.
Wreszcie woda – bardzo wiele osób projektuje dom, potem ogród, potem ogrodzenia i całą infrastrukturę, zapominając o wodzie. Tymczasem, powinniśmy pamiętać, że w permakulturze wszystko zaczynamy od wody. Gdy woda zajmuje właściwą pozycję w projekcie, łatwiej jest zaplanować drogi, a gdy woda i drogi są zaplanowane, łatwiej znaleźć miejsce pod budynki. Potem przychodzi czas na całą resztę. Tymczasem, wiele osób robi dokładnie odwrotnie. Dlatego też, w kursach projektowania permakulturowego poświęcamy tyle uwagi tematowi wody oraz prac ziemnych. Nie można dobrze zaprojektować terenu nie mając pojęcia o pracach ziemnych, szczególnie jeśli mamy do czynienia z dużą działką. Musimy mieć odwagę być chirurgami Ziemi i nie bać się użyć spychacza czy koparki, jeżeli tylko efekt będzie służyć nam i środowisku przez następne setki, jeśli nie tysiące lat.
Trzy wyżej wymienione błędy, jak już wspomniałem, odnoszą się do słynnej reguły Woda-Drogi-Budynki, określającej kolejność pracy nad projektem permakulkturowym. Pozostaje nam jeszcze jeden element o którym nie wolno nam zapomnieć – a jest nim gleba. Błąd Typu 1 jaki najczęściej jest popełniany, to całkowita degradacja, zniszczenie i ubicie gleby w trakcie urządzania działki, a szczególnie w miejscu, gdzie potem mamy zamiar tworzyć ogród. Jest to efekt zaniedbania planowania w czasie i skutkuje on potem zwożeniem na działkę ton kompostów, torfów, nawozów, czarnoziemów, a wszystkiego tego zwykle można uniknąć lub drastycznie zmniejszyć ilość potrzebnych surowców poprzez wyraźne wygrodzenie najlepiej położonej, najżyźniejszej, najlepiej nasłonecznionej partii działki, zanim my lub jakakolwiek ekipa czy dostawca zaczną na niej pracować. Wszelkie przemieszczanie się, ruch i parkowanie pojazdów, składowanie materiałów czy roboty budowlane powinny odbywać się poza terenem przyszłego ogrodu upraw głównych. Zaoszczędzi to lat pracy i walki o poprawę struktury gleby. Oczywiście nie unikniemy tego w bezpośrednim sąsiedztwie budynku, ale jeżeli będziemy postępować w sposób przemyślany, możemy zmniejszyć nakłady pracy na rekultywację gleby do absolutnego minimum.
Przykłady można by mnożyć, zatrzymajmy się tu jednak i porozmawiajmy chwilę o błędach w zakładaniu przydomowego ogrodu w permakulturowym siedlisku. Czym różni się taki ogród od „zwykłego” ogrodu naturalnego czy ekologicznego? To temat na olbrzymi, osobny artykuł. Na razie powiedzmy, iż główną różnicą jest to, że skoro permakultura to nauka o projektowaniu, to ogród permakulturowy stanowi realizację poprawnie wykonanego projektu, który powstał na bazie trzech zasad etycznych permakultury (Troska o Ziemię, Troska o Ludzi oraz Zwrot Nadmiaru), a także z wykorzystaniem kilkunastu zasad projektowania permakulturowego, autorstwa Mollisona czy Holmgrena, lub ich następców. Jakie więc są najczęstsze błędy popełniane przy projektowaniu permakulturowego ogrodu?
Pierwszy błąd jaki mi się nasuwa, to zakładanie ogrodu permakulturowego nie wiedząc, co to permakultura. Od lat krąży przekonanie, że ogród permakulturowy to taki „inny” ogród, w którym wszystko sprowadza się do pokrycia ziemi kartonami i nawalenia na nie kup (dosłownie i w przenośni) materii organicznej. Na takich grządkach sadzi się misz-masz i absolutnie nie wolno po nich chodzić, a przekopywanie ziemi jest grzechem niewybaczalnym. Niestety, permakultura polega na czymś innym. To tworzenie wzajemnych powiązań między elementami projektu w sposób taki, aby odpady jednego stawały się surowcem dla drugiego, aby jeden drugiego wspierał, aby dwa plus dwa nie dawało cztery, a powiedzmy siedem. Aby osiągać maksimum efektów, przy minimum nakładów. Do tego mają się nijak ogrody zakładane i utrzymywane tylko dzięki ciągłemu zwożeniu materiałów z zewnątrz, choćby i dawały najpiękniejsze plony. Dlatego też, jeżeli zamierzasz mieć ogród naprawdę permakulturowy, zagłęb się w permakulturę, postudiuj, poczytaj, ale nie tak powierzchownie, a raczej systematycznie i dogłębnie. Nie na darmo kurs projektowania permakulturowego składa się z minimum 72-godzinnego curriculum i omawia kilkaset głównych zagadnień, o randze od światowej, jak na przykład klimat, po mikro, jak na przykład żyjątka w grudce ziemi z Twojego ogrodu. Czas poświęcony na naukę prawdziwej permakultury zwróci Ci się wielokrotnie, gdyż istnieje duże prawdopodobieństwo, że wtedy nie popełnisz tych wszystkich Błędów Typu 1, od których zaczęliśmy ten artykuł.
Kolejny powszechnie popełniany błąd sprowadza się do braku wizji. Kierujemy się impulsem, zachcianką, reklamą, zamiast jasno określić do czego zmierzamy i co chcemy osiągnąć. Tworzymy kolekcje roślin, bo fajnie mieć i to, i to, i to jeszcze, ale zapominamy, że potem o to wszystko trzeba dbać i że takie kolekcje z reguły nie tworzą wzajemnie korzystnych powiązań, które oszczędzałyby nam pracy, a przeciwnie, prac nam dodają. Jeżeli marzy się nam przydomowy sad i hodowla kóz, to nie kupujmy na raz kóz i drzewek, nie przygotowawszy się do tego, aby te drugie zabezpieczyć przed tymi pierwszymi.
Zastanówmy się, czy jeśli naszym celem jest zapewnić sobie jak najwięcej warzyw z własnego ogrodu, to czy umieszczenie ogromnego trawnika wokół całego domu i zepchnięcie warzywnika na obrzeża działki jest rozwiązaniem optymalnym? Podobnie, jeżeli tak naprawdę chcesz uprawiać własną żywność, to może warto aby dogodność działki do takiej uprawy była jednym z najważniejszych kryteriów jej wyboru, a nie na przykład widoki? W permakulturze stawiamy funkcję przed formą. Cóż z tego, że co dzień o świcie będziesz widzieć góry czy morze, jeżeli ziemia będzie zbyt kamienista czy piaszczysta aby dawać dobre plony? Oczywiście, permakultura pozwoli Ci poradzić sobie z takimi przeciwnościami, ale warto postawić sobie pytanie, czy to jest to, co naprawdę chcesz w życiu robić i ile pracy, czasu, pieniędzy i zasobów to pochłonie.
O szczebel niżej od wizji znajduje się grząski grunt złożony z tego co chcę, w odróżnieniu od tego, co jest mi potrzebne. W ogrodzie permakulturowym skupiamy się zdecydowanie na tym drugim, dodając następnie to pierwsze. Gdy nie zadbamy o kwestie podlewania (potrzeba), na nic nam na przykład hortensje (zachcianka). Dobra lista potrzeb, skonsultowana z całą rodziną, posortowana według hierarchii ważności, stanowi doskonałą pomoc w zakładaniu permakulturowego ogrodu. Jeżeli nikt w rodzinie nie lubi jeść agrestu, to po co chcesz sadzić agrest? Czy dlatego, że jeszcze go nie masz, czy też dlatego, że akurat jest w promocji?
Z błędem tym ściśle wiąże się kolejny, a polega on na chęci zrobienia wszystkiego na raz i od razu na za dużym obszarze. W ogrodzie permakulturowym obowiązuje reguła – lepiej zagospodarować 2 metry kwadratowe perfekcyjnie niż 200 byle jak. I znowu, wiąże się to z osiąganiem maksimum efektów przy minimum nakładów i audytem zużytej energii i zasobów. Każdy ogrodnik i każda rodzina ma swój osobisty limit obszaru, o jaki jest w stanie dobrze zadbać. Przekrocz ten limit, a pojawią się problemy – uporczywe chwasty, nieznośne szkodniki, niezebrane plony. Tego wszystkiego staramy się unikać w permakulturowym ogrodzie. Pamiętamy, że chcemy projektować systemy zamknięte, w których nic się nie marnuje – ani nasza praca, ani nasze plony. Ogromne rzesze ogrodników mordują co roku miliardy drzewek, sadzonek, bylin, wszelkich innych roślin, gdyż kupili, posadzili, posiali za dużo i nie byli w stanie odpowiednio się tym wszystkim zająć. Dobra permakulturowa zasada mówi Start small, czyli że małe jest piękne. Zacznij od małych, testowych nasadzeń, a dopiero gdy przekonasz się, że chcą rosnąć, oraz nauczysz się jak o nie dbać, powtórz swój sukces w większej skali i rozpocznij kolejne próby. Z czasem twój ogród wypełni się po brzegi, a Ty staniesz się bardzo doświadczonym i skutecznym ogrodnikiem.
Aby tak się jednak stało, potrzebna jest obserwacja. Brak obserwacji to błąd niezwykle powszechny i kosztowny. Ogrodnik permakulturowy nie zaczyna od wbicia łopaty, zaczyna od tego, że siada na tyłku i nie robi nic. No może nie do końca nic – obserwuje. I mówi się, że powinien obserwować przez minimum rok, zanim tą łopatę wbije. Musi obserwować po to, aby poznać zjawiska zachodzące na swojej ziemi – pogodę, pory roku, mieszkańców. Siły słońca, wody i wiatru, oraz swoją glebę. Dopiero gdy zna swoje miejsce dogłębnie, jest w stanie wskazać najbardziej odpowiednie miejsca dla poszczególnych elementów projektu, w tym także zdecydować co, gdzie i kiedy najlepiej posadzić.
Ostatni błąd o jakim dziś chciałbym wspomnieć, to stosowanie tak zwanych technik permakulturowych w sposób całkowicie wyrwany z kontekstu. Do niedawna jeszcze pokutowało przekonanie, że aby ogród był permakulturowy, wystarczy zbudować w nim spiralę ziołową (na której nic nie chce rosnąć) lub postawić gliniany piec kopułowy do pizzy (który zniszczy deszcz). Wydaje się że dziś, w polskiej „permakulturze” miejsce spirali i pieca zajęły obornik i kartony. Jak już wcześniej pisałem, obecnie wiele osób sądzi, że ogrodnictwo permakulturowe sprowadza się do budowy wielowarstwowych grządek i uprawy ziemi bez przekopywania, a zupełnie nie w tym rzecz, choć nie przeczę, stosujemy taką technikę również. Jest jednak ona maleńkim ziarnkiem piasku w wiadrze permakulturowych strategii, taktyk, metod i technik, warto o tym pamiętać.
Kolejnym świetnym przykładem użycia techniki zwanej permakulturową w błędny sposób jest wzorowanie się na rozwiązaniu rozpropagowanym przez Seppa Holzera, zwanym hugelkulturą tam, gdzie brak niepotrzebnego i niezdatnego do niczego innego drewna i trzeba je sprowadzać z zewnątrz.
Przykłady takie można by mnożyć, ale lepiej napisać, jak ich uniknąć. Zanim zbudujesz coś, o czym właśnie wyczytałeś w Internecie i wydaje się to być super cool, zastanów się, jaką funkcję będzie to pełnić w Twoim ogrodzie, jak to działa, czemu to służy, czy ma sens, z jakimi innymi elementami ogrodu da się powiązać oraz czy czasem nie istnieją lepsze rozwiązania. No a przede wszystkim, zapytaj się sam siebie – czy jest to niezbędne?
Na koniec chciałbym zaapelować – nie wstydźmy się swoich błędów, dzielmy się nimi i mówmy o nich choćby po to, aby inni tych samych wciąż nie popełniali. Pamiętajmy też, że w permakulturze każde niepowodzenie traktujemy według zasady Problem jest Rozwiązaniem – błąd stanowi pożyteczną lekcję, z której staramy się wyciągnąć jak najwięcej korzyści. Ponadto, jak mawiał Johann Wolfgang von Goethe, „Błędy człowieka czynią go sympatycznym.”
Artykuł powstał dzięki wsparciu udzielonemu za pośrednictwem witryny https://patronite.pl/Permisie
Patroni Artykułu:
Mariusz
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Dziękuję!