Przez całe lata uczestniczę i obserwuję dyskusje toczące się wokół pytania „co to jest permakultura„. Pomimo, że swoją opinię na ten temat w ciągu ostatniej dekady wyraziłem zapewne tysiące razy w mowie i w piśmie, wciąż okazuje się, że ktoś się z moim rozumieniem permakultury nie zgadza (ma prawo) i próbuje mnie na siłę przekonać do wersji własnej (tego nie toleruję).
Jak wiecie, nie pukam do zamkniętych drzwi i nikogo, do niczego, nigdzie na siłę nie przekonuję. Swoją „wizję” permakultury propaguję na własnych stronach, we własnych artykułach i kursach, na swoich zajęciach. Każdy, komu ta wizja nie odpowiada, ma prawo nie korzystać z żadnego z tych miejsc i źródeł. Nie chodzę za nikim w realu, ani po Internecie, nie łapię za guzik i nie wbijam szpadlem do głowy, że nie ma racji. Aby to ode mnie usłyszeć, trzeba przyjść do mnie z własnej wolnej i nieprzymuszonej woli, i zmusić mnie do takiej dyskusji. Co wielu z lubością czyni. Masochizm, czy co?
Jaka więc jest ta „moja” permakultura?
Jak mawiał ksiądz Józef Tischner o prawdzie – są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda. Podobnie jest zapewne z permakulturą – jest permakultura klasyczna, wariacje na temat permakultury i gówno nie permakultura.
Od wielu lat mam taką zasadę, że o innych zajmujących się permakulturą mówię albo dobrze, albo wcale. Uważam, że na naszej planecie wciąż brakuje nam kilku miliardów ludzi permakultury i paru milionów specjalistów zajmujących się nią zawodowo.
Każdy, kto choć w najmniejszym stopniu realizuje zasady permakultury na swój sposób, jest mniej lub bardziej przydatny, i dlatego zamiast przeszkadzać, należy jeśli już nie każdego wspomagać i oklaskiwać, to przynajmniej nie utrudniać i życzliwie milczeć.
Ani słowem więc nie wypowiem się o dwóch kategoriach wyżej wymienionych, choć przecież widać je dookoła. Powiem natomiast o klasycznej permakulturze.
Permakultura jest dziedziną bardzo młodą, w porównaniu z taką matematyką czy filozofią. Ma zaledwie pół wieku, a już doświadczyła więcej herezji i schizm niż różne religie świata. Szybko to poszło, z uwagi na otwarty charakter permakultury (brak ochrony patentowej i zezwolenie, a nawet zachęta do tego, aby każdy absolwent kursu PDC uczył permakultury tak dobrze, jak umie).
Tymczasem, klasyczna permakultura ma 559 stron. Zawiera się w podręczniku PERMACULTURE: A Designers’ Manual, wydanym po raz pierwszy przez Billa Mollisona w 1988 roku.
Podręcznik ten jest fenomenem dla tych, którzy potrafią z niego korzystać. Nie jest to bowiem książka, którą się czyta do poduszki, nie jest to podręcznik, z którego wiedzę się wkuwa, jest to manual, czyli instrukcja obsługi. Czego? Permakultury.
Oczywiście, warto cały podręcznik, strona po stronie, co najmniej raz w życiu od deski do deski przeczytać. Jednakże, nie temu w zamyśle autora on ma służyć. Masz jakiś konkretny problem? Nie wiesz jak go ugryźć? Zajrzyj do instrukcji obsługi pod określone hasło, a znajdziesz rozwiązanie lub podpowiedź. Dokładnie tak samo, jak zaglądasz do instrukcji auta, aby dowiedzieć się co ile i jak wymienić świece zapłonowe na przykład, prawda?
A może nieprawda? Może jesteś z tych, którzy nigdy instrukcji nie czytają i od razu biorą się za użytkowanie, montaż, naprawę rozmaitych rzeczy, bez czytania instrukcji? Myślę, że z tego wynika wiele wariacji na temat permakultury jakie dookoła widzimy, a przecież to takie proste – RTFM!
Od razu powiem, że racja – książka Mollisona nie zawiera odpowiedzi na wszystkie pytania, i powiem raz jeszcze, że racja – od czasu jej napisania świat się zmienił, zmieniła się nasza wiedza o nim i jego postrzeganie, mamy do dyspozycji narzędzia, koncepcje i wiedzę, nieznane za czasów powstawania podręcznika. Nie zmienia to faktu, że wszystko to furda, jeżeli nie pasuje to do klasycznej wykładni permakultury.
A jakaż to jest wykładnia? Otóż taka, że permakultura polega na tym, iż inicjujesz, sporządzasz i wdrażasz projekt, którego zadaniem jest zaspokajać ludzkie potrzeby bez szkody dla planety. Albowiem, zaprawdę powiadam Wam, projekt jest istotą permakultury. Klasycznej oczywiście.
Nie jestem w swoim przekonaniu o tym odosobniony, ba, jakbym mógł być, jeżeli tysiące ludzi czerpało i czerpie garściami z tej grubej książki Mollisona, a każdy z nich, w swoim języku powtarza – projektowanie jest podstawą permakultury, a celem projektowania jest stworzenie, założenie i korzystanie z bioróżnorodnych systemów, które zaspokajają potrzeby swoich mieszkańców, w tym nasze, ludzkie, i są samoodnawialne.
Co oznacza że są samoodnawialne? To, że gdy nas już nie będzie, życie w nich nadal będzie trwać, ba, kwitnąć i dalej się rozwijać. Powiedzcie to o swojej grządce sałat czy ukochanych pomidorów.
System jaki powstaje w wyniku projektowania permakulturowego sprawia, że odpady jednych jego elementów stają się surowcami dla innych, że nic się nie marnuje, że każdy element pełni wiele funkcji, a każdą funkcję pełni wiele elementów.
Projekt permakulturowy opiera się na trzech głównych filarach – wodzie, ziemi i słońcu. Nic nam po ziemi i słońcu, jeżeli brak nam wody. Klasyczna permakultura zajmuje się najpierw wodą, która wyznacza optymalne pozycje dla umieszczenia wszystkiego innego. Woda niesie życie, a my w permakulturze pracujemy z systemami żywymi. Inicjujemy ich powstanie, i działanie, oczekując, że ich dalsza ewolucja następować będzie w kierunku dla nas pożądanym, ale jeśli tak się nie do końca dzieje, nie rozpaczamy, a wprowadzamy drobne korekty. Zawsze jednakże staramy się działać zgodnie z naturą, a nie przeciw niej.
Projekt permakulturowy związany z ziemią (bo cóż, są i takie, które nie są związane w ogóle z produkcją żywności czy hodowlą) zawsze buduje glebę. Nie ma mowy o żadnej permakulturze klasycznej, jeżeli z roku na rok nasza ziemia nie staje się bardziej żyzna, nie zawiera więcej materii organicznej, nie chłonie lepiej wody, nie daje większych plonów. Nie może się to dziać za sprawą corocznego importu zasobów z zewnątrz – nawozów, kompostów, ściółek, czy o zgrozo ziemi. Projekt naszego systemu od pierwszego dnia musi zakładać nie tylko to, ile uzyskamy plonów, ale również to, czym żyzność odebraną glebie w formie plonów uzupełnimy.
Wszystko, co żyje na Ziemi, czerpie bezpośrednio lub pośrednio energię ze Słońca. Począwszy od roślin w procesie fotosyntezy, po człowieka zużywającego kopalne paliwa. Klasyczna permakultura stawia sobie za zadanie tak projektować systemy, aby jak najwięcej tej energii, która dociera do nas ze Słońca przekształcać w to, co nam do życia niezbędne – w żywność, opał, budulec, surowce pozwalające wytwarzać odzież czy leki. Naiwnym jest sądzić, że dzikie systemy naturalne, choćbyśmy całą Ziemię oddali we władanie naturze, są w stanie wyżywić obecne osiem miliardów ludzkich istnień na naszej planecie, a w perspektywie dosyć niedługiej być może o wiele więcej.
Choć w swoim podręczniku Mollison omawia też projektowanie dla wielkich obszarów (biorąc pod uwagę wielkość Australii i tamtejszych farm trudno się temu dziwić), to zarówno on, jak i jego światli następcy mówią jasno – ludzkość jest w stanie przetrwać i się wyżywić tylko wtedy, gdy powróci tak ośmieszany w przeszłości i pogardzany wzorzec „chłopa małorolnego”, gospodarującego w siedlisku, na działce, w sadzie czy ogródku. Ba, wszyscy oni mówią w skrócie, że w ogrodzie można rozwiązać wszystkie problemy współczesnego świata. Po cichu jednak dodają, że wymaga to zmiany ludzkiej mentalności. Zmiana ta wyróżnia człowieka permakultury – jego mindset , czyli wartości, nastawienie, sposób myślenia i mentalność dla wprawnego oka czy ucha są natychmiast zauważalne, w czynach czy słowach.
Klasyczna permakultura ma w sobie zawsze jedno – za wszelką cenę redukuje ludzki wkład w projektowany i użytkowany system, a szczególnie wkład technologiczny. Permakultura to nie jest business as usual, tylko taki zielony. Permakultura to minimum nakładów i zmian dla uzyskania rozsądnego maksimum korzyści. Wielu ma problem zarówno z minimalizacją nakładów, jak i z ustaleniem rozsądnego maksimum. Począwszy od powierzchni działek oraz stawianych na nich budynków, poprzez powierzchnie upraw, skończywszy na mocy instalowanej fotowoltaiki, wszędzie uwidacznia się brak spójności pomiędzy duchem permakultury a materią.
Wielu klasyków permakultury zgadza się co do jednego – choć uznają, że może nie wielkie, ale duże gospodarstwa istniały, istnieją i będą istnieć w przyszłości, nawet jeżeli spełni się czarny scenariusz spadającej podaży paliw kopalnych, to cała nadzieja ludzkości w tym, że znaczna jej część wstanie od swych biurek, wyjdzie ze swoich fabryk, porzuci pracę online i zajmie się uprawą ziemi na skalę małą, określaną pięknym słowem „smallholding”, oznaczającym nic innego jak ten nasz synonim biedy, wyśmiewaną i pogardzaną małorolność.
Z tych przyczyn, choć zapewne praca z dużymi to i duże pieniądze, i większy prestiż, i pewnie większe wyjście do ludzi i na świat, a więc i lepsza reklama, podjąłem świadomą decyzję o tym, jaką niszę na permakulturowym rynku zajmę i jakiej się będę trzymał. Niszą tą są indywidualni klienci chcący zaspokajać potrzeby swoje i swojej rodziny, w całości lub w części, pracą własnych rąk, a nie maszyn na paliwa kopalne, w swoim ogródku, na działce, w siedlisku, a czasem w mieście – na balkonie, tarasie, w ogrodzie społecznościowym. W moim rozumieniu tu właśnie najlepiej realizuje się klasyczna permakultura, a nie w gospodarstwach towarowych, gdzie często, jak już mówiłem, ma być tak jak do tej pory, tylko bardziej „eko” czy „zielono”.
Mollison w swoim podręczniku podkreślał wielokrotnie, że zbieranie własnej deszczówki, uprawa własnych warzyw, ogrzewanie właściwie zaprojektowanego domu własnym opałem, budowanie gleby i sadzenie drzew są priorytetami klasycznej permakultury, a nie uprawy towarowe, które jednakże, co podkreślam nie są niczym nagannym i zapewne istnieć będą zawsze, i o jeden dzień dłużej. Aby jednak ocalała nie tyle Ziemia, ale człowiek, nie mogą one tak jak to jest dziś, stanowić podstawy wyżywienia ludzkości, ale przeciwnie, stanowić uzupełnienie produkcji indywidualnej i lokalnej.
Klasyczna permakultura jest trudna w odbiorze. Przeciętny czytelnik książki Mollisona od razu, na pierwszych stronach natrafia na barierę trudną do przeskoczenia. Często nawet nie zamierza się z nią zmierzyć, a raczej przez nią skacze – od razu do grządek czy kur. Tymczasem, istota klasycznej permakultury zawarta jest właśnie na tych pierwszych kilku stronach i nieznajomość tych właśnie stron jest przyczyną, pożywką, paliwem dla niekończących się dyskusji o tym, czym permakultura jest, a czym nie.
Już w przedmowie (kto dziś w ogóle czyta przedmowy?) znajduje się zdanie kończące wszelkie spory – definicja permakultury. Tej, jak ja ją dziś muszę zwać, klasycznej. I jak ona brzmi, ta definicja? Ano tak:
Permaculture (permanent agriculture) is the conscious design and maintenance of agriculturally productive ecosystems which have the diversity, stability, and resilience of natural ecosystems.
Permakultura (rolnictwo trwałe) to świadome projektowanie i utrzymywanie produktywnych rolniczo ekosystemów, które charakteryzują się różnorodnością, stabilnością i odpornością ekosystemów naturalnych.
To nie pozostawia żadnych wątpliwości – permakultura polega na projektowaniu, może więc dyskusyjnym jest to, po co to robimy? Czytajmy dalej:
Permaculture design is a system of assembling conceptual, material, and strategic components in a pattern which functions to benefit life in all its forms.
Projektowanie permakulturowe to system łączenia koncepcyjnych, materialnych i strategicznych komponentów we wzorzec, który działa na rzecz życia we wszystkich jego formach.
Czyli, nie projektujemy grządek, spiral, sadów, kurników, ale projektujemy połączenia między nimi, korzystając i posługując się wzorcami nie po to, aby „się opłacało”, ale po to, aby wspomagać wszelkie życie, własne i cudze. Czy również inwazyjnej nawłoci na przykład? Nie odpowiem, poszukajcie odpowiedzi u Mollisona. Zapewniam, że ona tam jest.
Dalej robi się jeszcze ciekawiej, i to już zaraz na początku, na pierwszej stronie pierwszego rozdziału.
I cóż takiego my tam znajdujemy, na tej pierwszej stronie, pierwszego rozdziału? Ano znajdujemy Pierwszą Dyrektywę, która jasno mówi, że jedyną etyczną decyzją jest wziąć odpowiedzialność za los swój i swoich dzieci. To zdanie ma potężną moc i znaczenie, wielu jednak całkowicie je ignoruje.
W skrócie, zdanie to mówi nam, że jesteśmy zdani na siebie.
Obok czytamy: Człowiekiem odważnym w dzisiejszych czasach jest człowiek pokoju. Odwaga jakiej dziś potrzebujemy wymaga od nas odrzucenia autorytetu władzy i akceptacji jedynie tych decyzji, za które jesteśmy osobiście odpowiedzialni.
Ale jak to? Bez dotacji, dopłat i funduszy? Bez pozwoleń, zezwoleń i zgód? Bez 300+, 500+, ulg i tarcz, za to z 23% VAT i podatkiem Belki? Z każdą złotówką opodatkowaną wielokrotnie, gdzie 163 dni w każdym roku pracujemy na państwo i daniny na rzecz jego, a 163 na siebie i swoją rodzinę? Gdzie kilka groszy z każdej zabranej złotówki łaskawie oddają nam w formie kiełbasy wyborczej, mało smakowitej jak dla mnie? I to wszystko, o zgrozo, niezależnie od tego, kto jest przy władzy?
Permakultura klasyczna jest poświęcona w całości własnym działaniom. Czytamy o tym w kolejnym rozdziale, poświęconym Zasadom Etycznym permakultury, już na drugiej stronie książki.
Trzy Zasady Etyczne Permakultury regulują nasze postępowanie w bardzo prosty sposób. Zasada Pierwsza – Troski o Ziemię, jest oszałamiająco prosta:
Zapewnij, aby wszystkie systemy żywe trwały i rozmnażały się.
Ale jak to – perz też?
Nie odpowiem, zapytajcie Mollisona. Zapewniam, że odpowiedź tam jest – w podręczniku.
Druga i Trzecia Zasada wynikają wprost z tej Pierwszej. Tak to opisał twórca permakultury na pierwszej stronie swej książki. Zasady to nie trzy piłeczki, którymi każdy sobie żongluje jak chce, wtedy nazywałyby się zapewne inaczej, a nie Zasadami, przez duże Z. Przypadek? Nie sądzę.
Zanim przejdziemy dalej, muszę się zdobyć na jeden osobisty komentarz – czytając to, co piszę, dyskutując na Facebooku, lub uczestnicząc w moich zajęciach czy kursach, wielu zarzuca mi, że traktuję klasyczną permakulturę jak jakąś religię, sektę czy dogmat, a wszystko, co pisze Mollison za nieomylne – jak słowa Papieża, a jego podręcznik jak Biblię.
Trudno znaleźć osobę bardziej sceptyczną co do prawd objawionych, niż ja. Jednakże, przytoczę tu słowa mojego nauczyciela, Geoffa Lawtona, który powiedział, że uczestnicząc w jednym z pierwszych kursów, jakie prowadził Mollison, przez cały kurs nie odezwał się ani słowem. Słuchał słów Mollisona z niedowierzaniem, a po zakończeniu kursu udał się do biblioteki (ach, te czasy, gdy nie było jeszcze Internetu i Wikipedii), i sprawdzał absolutnie każdą wypowiedź Mollisona, aby złapać go na jakiejś nieprawdzie. Nie udało mu się to, pomimo szczerych wysiłków – cała wiedza zawarta w kursie PDC oraz w podręczniku okazała się być potwierdzoną naukowo. I tak, Geoff Lawton z niewiernego Tomasza stał się najwierniejszym uczniem Billa, pomocnikiem i następcą, dlaczego więc ja miałbym w cokolwiek, co pisze Mollison nie tyle nie wierzyć, co nie traktować jako fakt? Tylko fanatyk dyskutuje z faktami i im zaprzecza, a co więcej, dla mnie też to wszystko ma sens, najgłębszy jaki istnieje. Wróćmy teraz jednak do naszych zasad permakultury.
Druga Zasada – Troski o Ludzi, jest równie prosta jak pierwsza:
Zapewnij ludziom dostęp do zasobów niezbędnych do ich istnienia.
Co jest niezbędne, a co jest ekstrawagancją? Gdzie przebiega granica pomiędzy „muszę” a „chcę” to mieć?
Czy i tu Mollison udziela nam odpowiedzi? Tak, szukajcie w rozdziale czternastym naszego ulubionego podręcznika. Ponadto, jak już pisałem, zasada ta wynika z Zasady Pierwszej. Czy jeśli nie posiadasz żyjących systemów, a jedynie bazujesz na nieożywionych lub zewnętrznych, jesteś w stanie sprostać tej zasadzie? Co dostarczy Ci zasobów niezbędnych do istnienia? Tak naprawdę, są w stanie czynić to tylko systemy żywe, bezpośrednio lub pośrednio.
Wreszcie Trzecia Zasada – obiekt zażartych dyskusji i waśni, od zarania dziejów permakultury.
W mojej prywatnej opinii, od klasycznej permakultury odeszli ci, którzy wyznają własną Trzecią Zasadę Permakultury. Wielu dziś mówi o niej jako o zasadzie Sprawiedliwego Podziału, a nawet są i tacy, którzy mówią, że jest to zasada Troski o Przyszłość. Zarówno Sprawiedliwy Podział, jak i Troska o Przyszłość są maksymami nie tylko o innym znaczeniu niż u Mollisona, ale w ogóle są to innego rodzaju maksymy. Są to slogany polityczne, a nie, jak u Mollisona, prosta zasada ustanowienia limitów populacji i konsumpcji.
Mollison stawia sprawę jasno – każdy nadmiar, jaki jest niezagospodarowany, staje się szkodliwym odpadem – od zbiornika gnojowicy, po bilans konta Bezosa. Dlatego też, w klasycznej permakulturze masz dwie drogi – pierwsza to dbać o to, aby nadmiar nie powstawał, a druga, to gdy namiar powstanie, natychmiast skierować do dwóch poprzednich zasad – niech służy Ziemi lub Ludziom, a nie gnije na pryzmie lub w szwajcarskim banku. Nie ma to żadnego związku z komunizmem, z zabieraniem bogatym i dawaniem biednym. To, czemu ta etyka służy, jest jasno powiedziane w podręczniku:
Ta etyka daje bardzo proste wytyczne i dobrze opisuje nasze codzienne wysiłki. Może to łączyć się z determinacją podążania własną drogą: nie być ani pracodawcą, ani pracownikiem, właścicielem ani najemcą, ale być samodzielnym jako jednostka i współpracować jako grupa.
Jeśli się nad tym trochę zastanowić, wypisz wymaluj Pierwsza Dyrektywa Permakultury.
Nieznajomość klasycznej permakultury widać na projektach permakulturowych wielu nawet uznanych projektantów. Podkreślam – nie twierdzę, że te projekty są złe, mówię jedynie, że ogromna ich większość ignoruje całkowicie zalecenia zawarte na trzeciej stronie podręcznika. Czy tak trudno przeczytać i przyswoić trzy strony? Okazuje się, że tak. Czy jest obowiązek to uczynić? Nie. Ale moim zdaniem wypadałoby. Projekty byłyby lepsze.
A jakież to są te ignorowane zasady? Przykładowo, Zasada Konieczności Użycia, która nakazuje nam, abyśmy pozostawili jakikolwiek system naturalny w spokoju, dopóki konieczność nie zmusi nas do korzystania z niego.
Gdy klient daje projektantowi dwa hektary, projektant rozstawia swoje zabawki w komputerze lub na papierze – domki, drzewka, uprawy, stawiki, dróżki na dwóch hektarach, czasami z litości i obowiązku uwzględniając Strefę Piątą, czyli dzikie sanktuarium (bo jak pamiętamy, przeskoczył do grządek i kur, ale po drodze zaczepił o rozdział o Strefach). Tymczasem, w klasycznej permakulturze, postępowanie powinno być dokładnie odwrotne – zadaj najpierw sobie pytanie: dla tej konkretnej, małej rodziny, czy dla tego konkretnego klienta, ile minimalnie ziemi muszę zająć, aby wypełnić Zasadę Drugą – Troski o Ludzi? Czy muszę mu wrysować ogród leśny na półtora hektara po to, aby się wykazać kunsztem projektanta? Czy uwłaczałoby to mojej godności i maltretowało moje ego, gdybym półtora hektara pozostawił nietknięte i pozwolił hulać tam Naturze, jak sobie życzy? Prawdziwym kunsztem bowiem byłoby tu zaspokoić potrzeby klienta na 25% areału, jakim dysponuje. Na 100%, jak to się mawiało w dzieciństwie, każdy głupi potrafi.
Wiem, wiem, są przepisy, obowiązki, zakazy i nakazy ….
A czy czytał Pierwszą Dyrektywę, na pierwszej stronie, hę?
A nie, nie czytał.
A jak czytał, to nie zrozumiał. Oj, szkoda.
I tak – czy to dwa, czy dwanaście, czy dwadzieścia, czy dwieście hektarów, lecą projekty permakulturowe wypełnione po brzegi wizją projektanta (i klienta), od brzegu do brzegu działki, podczas gdy Natura tylko czeka, aby za rok, dwa czy trzy, wpaść w tą wizję z widłami i nieźle namącić. Bo i projektant, i klient zapominają o jednym – oni tylko inicjują zdarzenia, a dalej powinna działać głównie Natura. Projekt permakulturowy w wersji klasycznej stanowi propozycję składaną Naturze, a nie plany budowy promu kosmicznego, gdzie wszystko musi być uszczegółowione co do śrubki i milimetra. Z tej też przyczyny, tak wielu projektantów ma problemy z projektowaniem odległych Stref, ze szczególnym uwzględnieniem dziczy. Ale to już chyba temat na osobny artykuł.
W moim siedlisku o powierzchni nieco ponad 32.000 metrów kwadratowych, zaprojektowane i użytkowane jest obecnie 6% jego powierzchni, z czego 3% jest obszarem, gdzie rządzę ja, nie Natura. 94% powierzchni siedliska nie jest w zasadzie objęte projektem, co w oczach wielu zapewne jest tragicznym zaniedbaniem i marnotrawstwem. Dlaczego tak jest? No cóż, czytałem stronę 57 książki Mollisona:
„W tej książce skupiam się na ludziach i ich miejscu w przyrodzie. Zaniedbanie tego oznacza ignorowanie najbardziej destrukcyjnego wpływu na wszystkie ekosystemy: bezmyślnego apetytu ludzi — apetytu na energię, gazety, opakowania, „sztukę” i „rekreację”. O naszych Strefach możemy myśleć inaczej niż w kategoriach produktu i zarządzania, jako gradacja pomiędzy ekosystemem (przydomowym ogrodem) zarządzanym przede wszystkim na potrzeby ludzi, a dziką przyrodą, gdzie wszystko ma prawo istnieć, a my jesteśmy tylko petentami lub gośćmi . Tylko nadmierna ilość energii (ludzkiej lub paliw kopalnych) umożliwia nam zapanowanie nad odległymi zasobami. Kiedy mówimy o dominacji, tak naprawdę mamy na myśli zniszczenie.”
Moi mili, czy wypada, aby gość i petent przeprojektowywał dom gospodarza i decydenta? A potem jest zdziwienie, że Natura pokazała „fakulca” …..
Podsumowując – Mollisona już z nami nie ma, jest jednak wszystko, co nam zostawił. Mijają lata, a wraz z nimi powstają nowe style i odmiany permakultury. To nieuniknione.
Zupełnie jak w historii muzyki. Mamy muzykę klasyczną, współczesną, mamy i disco polo. Każda muzyka znajduje swoich odbiorców i ma swoich fanów, jeżeli więc przychodzisz do mnie posłuchać permakulturowej muzy, to ostrzegam – nie licz na „Majteczki w kropeczki”.
U mnie gra wyłącznie permakulturowa muzyka klasyczna, dokładnie taka, jak w podręczniku Mollisona. Tylko taką permakulturę stosuję, propaguję i tylko takiej uczę.
Czasami (cóż, jestem tylko człowiekiem) dodam od siebie kilka nutek z Deep Purple czy Rammsteina, ale zasadniczo, linia melodyczna i harmonia są spójne z wizją mistrza Billa i takimi już pewnie pozostaną.
Albowiem, czy się to komuś podoba czy nie, klasyczna permakultura powinna podlegać ochronie jako dziedzictwo ludzkości choćby po to, aby nie wyginęła jak mamut czy tur, zanim zdążą ją poznać nasze dzieci i wnuki. A gdy już poznają, niech sobie dalej kształtują własne definicje ….
Ostatecznie, nikt by dziś nie znał dorobku Sokratesa, gdyby jego dzieł nie ocalili jego uczniowie i psychofani, głównie w osobie Platona, i jego Dialogów.
W Dialogach tychże, Sokrates, w rozmowie z innymi bohaterami poszukuje między innymi istoty kolejnych cnót, takich jak umiar czy męstwo, tocząc jednocześnie spory o ich definicje – wypisz wymaluj dzisiejsze dyskusje o tym, czym jest permakultura, prawda?
Jeżeli spodobał Ci się ten artykuł, podziękuj autorowi na SUPPI.pl
Artykuł powstał dzięki wsparciu udzielonemu za pośrednictwem witryny https://patronite.pl/Permisie
Patroni Artykułu:
Mariusz
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Dziękuję!