Spacerując po żyznej ziemi wprawne oko dostrzeże setki małych otworków, w pobliżu których spoczywają małe, czarne lub brązowe gruzełkowate piramidki. To koprolity, czyli odchody dżdżownic. Nazywane przez ogrodników „czarnym złotem”, są produkowane na masową skalę w hodowlach dżdżownic i dziś zajmiemy się dokładnie tymi odchodami i pożytkami z nich płynącymi.
Na początek ustalmy, o czym rozmawiamy. W Polsce niestety nazewnictwo kuleje. Jest nazwa „wermikompost”, czyli jak sama nazwa wskazuje, powinien to być kompost powstały w wyniku przetworzenia materii organicznej w nawóz przez dżdżownice. I czasami jest to dokładnie to – mieszanina kompostu, nieprzetworzonych resztek organicznych, podłoża w którym żyją dżdżownice i koprolitów od dżdżownic. Wermikompost nazywany jest też czasami kompostem koprolitowym. Obok tego, funkcjonuje w handlu nazwa „biohumus”, która albo odpowiada wermikompostowi, albo nawozowi w formie płynnej – wyciągu, ekstraktu lub odcieku z wermikompostu. Nawet największe firmy na polskim rynku grzeszą, nazywając swoje produkty zamiennie wszystkimi tymi nazwami, choć w innych językach każdy z tych produktów ma swoją własną nazwę.
To, co po angielsku nazywa się „worm castings”, czyli „odchody dżdżownic” nie ma fajnej, chwytliwej, handlowej polskiej nazwy jednoznacznie odróżniającej ten produkt od wermikompostu czy biohumusu. I o tym produkcie jest ten artykuł. Aby było trudniej, różnice bywają tu subtelne, bo przecież produkt handlowy będący głównie odchodami dżdżownic powstaje w procesie kompostowania przez dżdżownice (czyli wermikompostowania) i czystość jego zależy głównie od sposobu, w jaki oddzielono go od pozostałych składników wermikompostu. Jedno jest niewątpliwie pewne – im więcej koprolitów w wermikompoście, tym jego jakość, wartość i przydatność jest większa.
Żeby nie było wątpliwości o czym piszę, i żeby się zbytnio nie rozpisywać, w dalszej części tego artykułu używać będę słowa „koprolity” dla określenia produktu o którym tu dziś rozmawiamy.
Koprolity jak już pisałem powstają w procesie przerabiania materii organicznej przez dżdżownice. Materia organiczna wraz z mikroorganizmami glebowymi jest spożywana przez nie, a w ich przewodzie pokarmowym przechodzi szereg przemian, wzbogacając się w jeszcze większą ilość mikroorganizmów, a szereg związków chemicznych, w tym tych stanowiących nawóz dla roślin, przekształcanych jest w formy łatwiej przyswajalne. Koprolit opuszcza ciało dżdżownicy w formie kuleczek otoczonych śluzem, wypełnionych niezwykle aktywnym biologicznie materiałem, stanowiącym mieszaninę materii organicznej i żywych mikroorganizmów.
W naturze dżdżownice pozostawiają koprolity w glebie i na jej powierzchni, natomiast my ludzie nauczyliśmy się hodować dżdżownice dla koprolitów – począwszy od miniaturowych pojemników, przez wielopoziomowe systemy wiader, po produkcję na naprawdę dużą skalę w rynnach, korytach czy wałach na świeżym powietrzu. Umiemy też oddzielać koprolity od wermikompostu, stosując mniej lub bardziej zaawansowane metody.
Dlaczego i po co to wszystko robimy? Ano dlatego, że spośród wszystkich substancji istniejących na Ziemi, nie ma lepszego środka do regeneracji i poprawy jakości gleby niż koprolity dżdżownic. Magia koprolitów ujawnia się nie tylko w postaci poprawy jakości gleby, ale również uwidacznia się w ilości i jakości wzrostu naszych roślin, na czym nam tak naprawdę najbardziej zależy.
Czy wszystkie koprolity mają jednak tak wspaniałe właściwości? Okazuje się, że nie. Jak w każdym procesie w którym kluczową rolę odgrywa organizm żywy, uzyskiwanie jednakowego produktu nie jest łatwe. Dodatkowo, bardzo wiele czynników zależnych od człowieka wpływa na jakość i przydatność koprolitów, z których najważniejsze to warunki środowiskowe w jakich mieszkają dżdżownice, pokarm jaki im dostarczamy, sposób oddzielania koprolitów od wermikompostu czy też warunki i czas przechowywania gotowego produktu. Kupując więc worek koprolitów (najczęściej pod nazwą „wermikompost”), często kupujemy przysłowiowego kota w worku.
Etykieta na worku powie nam niewiele, poza reklamowymi sloganami. Klasyczny opis w postaci zawartości NPK nie zrobi na nas wrażenia, zwykle będą to wartości w zakresie 1-0-0, czyli tyle, co niemal nic.
Skoro nie chodzi o nawożenie NPK, to co sprawia, że dobre koprolity czynią cuda? Składa się na to cały szereg korzyści, które pojedynczo dają inne preparaty, ale żaden z nich nie daje ich wszystkich naraz. Postaram się teraz je wymienić.
Pierwsza oczywista korzyść ze stosowania koprolitów to zwiększenie ilości materii organicznej w glebie. Działają one dokładnie tak samo, jak każdy dobrze przekompostowany obornik. Pamiętamy, że naszym dążeniem jako permakulturowych ogrodników jest posiadanie minimum 5% materii organicznej w glebie, a cieszymy się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy wartość ta jest dwucyfrowa. Koprolity zwykle nie są dostępne jednak w tak ogromnych ilościach jak na przykład obornik krowi, koński czy kurzak, nadrabiają to jednak tym, że zawierają ogromne bogactwo mikroorganizmów, które przyspieszają procesy przemiany materii w glebie, w tym rozkład tych właśnie oborników.
Koprolity poprawiają strukturę gleby, zawarte w nich śluzy i sama ich kuleczkowata postać pomagają tworzyć tak ważną strukturę gruzełkowatą gleb, dzięki której do gleby łatwiej wnika woda i dzięki której łatwiej zachodzi wymiana gazowa. Dzięki koprolitom gleba jest w stanie zatrzymać więcej wody przydatnej w okresie suszy. Wszystko to razem pozwala ograniczyć erozję gleb zarówno w czasie ulewnych deszczy, jak i upalnego słońca.
Pisałem już, że mikroorganizmy w przewodzie pokarmowym dżdżownic czynią składniki odżywcze bardziej przyswajalnymi dla roślin. Ich rola nie kończy się jednak po opuszczeniu ciała dżdżownicy. Dostarczone z koprolitami do gleby, kontynuują swoją pracę i nadal rozkładają wszystko do form łatwiej przyswajalnych. Jedną z najważniejszych ról jakie pełnią jest przekształcanie nieprzyswajalnych związków azotu najpierw w amoniak, a następnie w azotany, w pełni dostępne dla roślin.
Testy prowadzone w laboratorium na nasionach i sadzonkach pokazały, że koprolity dodawane do podłoży w ilości nie przekraczającej 20% w znaczący sposób przyspieszają zarówno kiełkowanie nasion, jak i wzrost sadzonek.
Szybsze kiełkowanie nasion stanowi dla mnie tajemnicę – w teorii, nasiona powinny w sumie korzystać z tego, co zawierają w sobie, może więc koprolity stwarzają dla tego kiełkowania lepszy mikroklimat? A może kwasy humusowe w nich zawarte pomagają zniszczyć osłonkę nasionka i ułatwić kiełkowanie? Nie wiem, jak to działa, ale wiem na pewno, że tak jest 😊
O wiele łatwiej zrozumieć, dlaczego sadzonki lepiej rosną – bardzo łatwo przyswajalne składniki pokarmowe wypłukiwane z koprolitów gdy rośliny podlewamy, mogą być natychmiast przyswajane przez rośliny, a ich korzenie od razu mają z kim współpracować, wybierając z bogactwa mikroorganizmów zamieszkujących w koprolitach. Dzięki temu roślina wytwarza też o wiele silniejszy system korzeniowy, co pomaga jej przyjąć się lepiej gdy w końcu przesadzimy ja do gruntu. Jest to gigantyczna różnica w porównaniu z podłożami sterylnymi, która brzmi wspaniale, ale jednakże nie zawsze teoria zgadza się z praktyką, o czym za chwilę.
Bardzo ciekawą cechą jest zdolność koprolitów do zapobiegania chorobom roślin. Różnorodność i bogactwo mikroflory jaka w nich żyje sprawia, że sadzonki uprawiane w podłożach z koprolitami rzadziej zapadają na choroby, szczególnie grzybicze. Gnicie siewek u podstawy (tak zwana zgorzel siewek) i ich zamieranie są plagą tych ogrodników, którzy zbyt intensywnie je podlewają, oraz tych, którzy nie są w stanie utrzymać właściwej wilgotności tam, gdzie rosną rośliny. Trick, jaki z powodzeniem stosuję dla wrażliwych siewek, to siew lub pikowanie ich do doniczek pokrytych po wierzchu półcentymetrową warstwą najlepszych jakie mam koprolitów i podlewanie ich wyłącznie od dołu, nigdy od góry. Przy takim podejściu, wszelkie problemy z obumieraniem siewek z powodu chorób grzybiczych odeszły w siną dal.
Warto przytoczyć tu przede wszystkim prace dr Magdaleny Szczech z Instytutu Ogrodnictwa w Skierniewicach, która wykazała między innymi, że dodatek wermikompostu do szeregu podłoży zmniejszył zachorowalność pomidorów na choroby powodowane przez grzyby z rodzaju Fusarium. Efekt był widoczny w każdym badanym podłożu i proporcjonalny do ilości dodanego wermikompostu. Co ciekawe, efekt zniknął, po ogrzaniu podłoża. Należy więc sądzić, że tylko koprolity i wermikomposty które zawierają żywe mikroorganizmy posiadają takie właściwości prozdrowotne, a skład chemiczny wermikompostów nie odgrywa tu istotnego znaczenia.
Cudowne właściwości ochronne koprolitów tu się nie kończą – pomagają one również chronić rośliny przed szkodnikami, na przykład przed mszycami. Koprolity są bogate w chitynazę, enzym, który jest zdolny rozpuszczać pancerzyki owadów takich jak mszyce. Rośliny wchłaniające wraz z woda chitynazę są w świetle badań rzadziej atakowane przez szkodniki.
Niezwykłe dla mnie są badania dotyczące pszczół – wykazały one, że pszczoły chętniej odwiedzają kwiaty roślin zasilanych koprolitami. Dodatkowo, odnajdują takie kwiaty szybciej i dłużej się nimi interesują, co przekłada się na lepsze ich zapylenie, a stąd już prosta droga do lepszych plonów, na których nam tak bardzo zależy.
I tu na koniec coś oczywistego – koprolity, pomimo wartości „workowej” NPK 1-0-0 to jednak doskonały nawóz! Bogaty we wszelkie mikroelementy i bardzo wolno i równomiernie uwalniany do gleby. Dlatego też oczywiście, zastosowanie koprolitów daje nam większe plony, o lepszej jakości i dłużej zdatne do przechowywania.
W 2002 roku grupa naukowców z uniwersytetu stanowego w Ohio przeprowadziła bardzo ciekawe badania polegające na hodowli roślin w warunkach całkowicie kontrolowanych, gdzie miały one komplet dostępnych składników odżywczych potrzebnych do wzrostu. Do tak przygotowanych roślin zaczęto dodawać wyciąg kwasów humusowych pobranych z koprolitów. Okazało się, że dodatek tego wyciągu przyspiesza wzrost roślin do pewnego stężenia, natomiast gdy to stężenie zostanie przekroczone, wzrost roślin spowalnia. Badania przy zastosowaniu samych koprolitów dały identyczne wyniki i proporcje – czyżby więc tajemnica cudownego działania koprolitów tkwiła w kwasach humusowych i właściwym ich stężeniu? Na pewno jest to jeden z komponentów, ale chyba nie jedyny. Inne badania bowiem podkreślają wpływ mikroorganizmów wyekstrahowanych z koprolitów, można więc powiedzieć, że ich korzystne działanie na glebę i rośliny jest holistyczne.
Aby jednak wszystkie te korzyści objawiły się w naszych ogrodach, musimy wiedzieć, że koprolity koprolitom nierówne i musimy umieć wybrać te najlepsze. Odchody dżdżownic to bowiem towar trudny na pierwszy rzut oka do oceny, a już zwykle nie na podstawie etykiety.
Oczywiście, testy laboratoryjne i szczegółowa analiza pod mikroskopem ujawni nam wszystkie blaski i cienie nawozu koprolitowego, jak również wermikompostu czy biohumusu. To, co nas najbardziej interesuje w koprolitach, to zawartość w nich żywych, aktywnych, różnorodnych mikroorganizmów. Przy powiększeniu od 400 razy dostrzeżemy bakterie, grzyby, pierwotniaki, nicienie i szereg innych form życia, albo …. nic nie dostrzeżemy. Ważna jest zarówno jakość, jak i gęstość mikroorganizmów w próbce, a dodatkowo, koprolity mogą zawierać różne proporcje na przykład bakterii do grzybów, co czynić będzie daną partię towaru bardziej przydatną na przykład dla drzew i krzewów, a inną dla warzyw jednorocznych. Istnieją szkoły, gdzie takiej analizy mikroskopowej można się nauczyć, zwykle jednak ani nie chcemy tego robić, ani nie mamy na to sprzętu, warunków i czasu.
Na co więc zwrócić uwagę kupując koprolity? Pierwszy parametr to czystość produktu – musimy wiedzieć, czy kupujemy koprolity („worm castings”) czy też wermikompost. Po otwarciu worka powinniśmy widzieć niemal same „kupki dżdżownic”, a nie mieszankę podłoża, pokarmu i koprolitów.
Tu z całą mocą muszę podkreślić, że wermikompost to również doskonały produkt, jak najbardziej wart polecenia, jednakże jak to już w tym artykule do znudzenia powtarzam, jest to produkt inny niż koprolity, z czego wynikać powinno inne stosowanie i inna na przykład cena.
Drugi parametr który jest bardzo istotny, to wilgotność. Zbytnio przesuszone koprolity są mniej aktywne, albowiem ich mikroflora albo przeszła w stan uśpienia, albo wręcz odeszła do krainy wiecznego kompostowania. Przesuszone koprolity tracą też swoją strukturę, żele i śluzy wysychają, a materiał taki zamiast chłonąć wodę, staje się hydrofobowy, czyli woda spływa po nim jak po przysłowiowej kaczce. Z kolei zbyt mokre koprolity mogą zacząć rozkładać się beztlenowo, co zainicjuje procesy rozkładu jakiego sobie nie życzymy – pod żadnym pozorem więc takich koprolitów nie stosujmy do siewu lub przygotowania rozsady, bo może się zdarzyć, że osiągniemy efekt odwrotny od zamierzonego.
Specjaliści twierdzą, że wiele o koprolitach powie nam kolor – czarne świadczą o możliwości procesów beztlenowych, zbyt jasne świadczą o przesuszeniu w trakcie przechowywania, a najlepsze mają podobno kolor brązowego ziarna kakao. Wiele jednak zależy od tego, czym na przykład dżdżownice były karmione.
Trzeci czynnik to zawartość substancji pozytywnie oddziaływujących na rośliny, od substancji odżywczych, przez kwasy humusowe, na fitohormonach i innych stymulatorach wzrostu skończywszy. Zawierają związki fosforu, magnezu, potasu i innych minerałów, takich jak mangan, miedź, cynk, kobalt, bor, żelazo oraz oczywiście węgiel i azot, a to wszystko w naturalnych proporcjach.
Aby ocenić żyzność koprolitów w warunkach domowych, najlepiej grubo przed sezonem posadzić coś w próbkach podłoża z ich dodatkiem (ewentualnie z dodatkiem wermikompostu) do których mamy dostęp i porównać ze wzrostem takich samych roślin w podłożu bez dodatków.
Prowadziłem takie próby wielokrotnie i za każdym razem okazywało się, że różnice pomiędzy towarem z różnych źródeł są znaczące. Doświadczenia te pokazały mi, że zarówno dobre, jak i marne koprolity czy wermikomposty trafiają się i u amatorów i u potentatów tej branży. Rozwiązanie? Ideałem byłoby produkować własny wermikompost, ale przecież nie każdy może i chce. Dlatego też testy są tym narzędziem, jakie uważam za bardzo przydatne i godne polecenia. Testujmy, aż znajdziemy dostawcę naprawdę wartościowego towaru.
Na koniec jeszcze jeden prosty test – weź litrowy słoik i wsyp do niego 100 gram koprolitów. Dolej około ¾ litra wody. Potrząśnij słoikiem solidnie i odstaw na pięć minut a następnie obserwuj. Jeżeli towar jest zanieczyszczony piaskiem, to on jako pierwszy opadnie na dno. Mała ilość piasku jest oczywiście okay. Na powierzchni unosić się mogą nasiona chwastów, których dżdżownice nie były w stanie spożyć, podobnie takie nasiona mogą osiadać na dnie. Na wierzchu może też pływać niestrawiona materia organiczna (normalne w przypadku wermikompostu). Same koprolity jak pisałem, są pokryte warstewkami śluzu, który sprawia, że nie rozpuszczają się w wodzie tak szybko. Powinniśmy mieć więc w słoiku wyraźne „bobki”, a nie błotnistą, mętną wodę – jeśli tak jest, kupiliśmy głównie glinę, która przeszła przez przewody pokarmowe dżdżownic. Możesz też odlać wodę i sprawdzić palcem, czy grudki rozcierają się jak glina, czy też zachowują swój kształt. Test taki najlepiej przeprowadzać mając co najmniej dwie próbki różnych koprolitów (lub wermikompostów) po to aby mieć skalę porównawczą i na podstawie testu wybrać najlepszy.
Jak stosować koprolity? Nieprawdą jest to, co piszą sprzedawcy, że nie sposób koprolitów przedawkować. Idealną proporcją wydaje się mieszanie ich z podłożem w proporcji 1 : 10, czyli gdy ich udział w podłożu stanowi 10%. Można ten udział zwiększyć do 20%, ale wtedy ich skuteczność nie wzrośnie dwukrotnie, a jedynie odrobinę. Powyżej dwudziestu procent mogą zacząć się kłopoty – rośliny mogą zacząć rosnąć wolniej i pojawić się mogą kłopoty fitosanitarne. Ale jak zwykle, zależy to od użytego podłoża, rośliny, jakości koprolitów, etc. Nie zdziwcie się więc, gdy przeczytacie gdzieś aby mieszać koprolity pół na pół z ziemią.
Jak już pisałem, mały dodatek koprolitów na powierzchnię doniczek z nasionami lub siewkami jest wszystkim, czego one potrzebują, nie ma żadnego sensu zwiększać tej ilości. Przesadzając małe rozsady do ogrodu, bardzo dobrze jest pod każdą z nich wsypać 1-2 łyżeczki stołowe koprolitów. Sadząc duże sadzonki, na przykład pomidora czy dyni, warto pod każda z nich wsypać nawet szklankę.
Rosnące już w gruncie rośliny wieloletnie możemy wspomóc szklanką koprolitów na sezon, lub wielokrotnością tej ilości w zależności od rozmiarów (ale w mojej opinii nie ma sensu marnować tego towaru na przykład na stare drzewa, bo jeśli robimy wszystko dobrze, to w ich okolicy żyją dżdżownice i produkują tam dla nas koprolity dzień i noc za darmo). To co istotne, to przykryć rozsypane koprolity ściółką, gdyż pozostawione na pastwę promieniowania UV szybko stracą one swoją mikroflorę glebową, na której najbardziej nam zależy.
Niezwykle efektywną formą korzystania z koprolitów jest sporządzanie tak zwanej „herbatki kompostowej”, w tym przypadku mówimy o jej konkretnej odmianie – AACT, od angielskiego miana „Actively Aerated Compost Tea”, co oznacza herbatkę intensywnie napowietrzaną przy użyciu na przykład pompki do akwarium. Małą ilość koprolitów (lub wermikompostu) umieszczamy w siatkowym woreczku (lub pończosze) i zawieszamy w wiadrze czy beczce z wodą, z dodatkiem pokarmu dla mikroorganizmów glebowych w postaci na przykład rozgniecionego na emulsję ugotowanego ziemniaka. Na dnie umieszczamy kamienie powietrzne i przez 24-48 godzin intensywnie napowietrzamy wodę. Mikroorganizmy są wypłukiwane z koprolitów i namnażają się w wodzie intensywnie, a kiedy wydaje się nam, że ich rozwój osiągnął szczyt, rozcieńczamy taką herbatkę wodą i wykorzystujemy jako oprysk dolistny lub po prostu do podlewania. Cztery zabiegi polegające na intensywnym podlaniu grządek AACT, przeprowadzone w równych odstępach czasu pomiędzy końcem zimy a sadzeniem na grządki rozsad, poprawiają jakość gleby w ogrodzie znacząco, a tym samym zwiększają przyszłe plony. Po wykonaniu takich zabiegów nie trzeba już oczywiście sypać koprolitów do dołków, w które sadzimy rośliny. Więcej nie zawsze znaczy lepiej.
Po czym poznać, że herbatka jest gotowa do użytku? Najlepiej obejrzeć ją pod mikroskopem, ale gdy nie mamy takiej możliwości, obserwujmy pianę na jej powierzchni. Gdy piana jest „jędrna” i wysoka, oznacza to, że mikroorganizmy są liczne i w dobrej formie. Gdy jednak zacznie opadać jest to znak, że przegapiliśmy najlepszy moment i że nasza hodowla zaczyna obumierać. Dlatego też, najlepiej jest nie przeciągać struny i zużyć herbatkę w stadium „sztywnej piany”. Gdy jednak tego nie zrobimy, to, co znajdować się będzie w wiaderku możemy nadal zużyć, ale już nie jako AACT, ale dokładnie tak samo, jak na przykład gnojówkę z pokrzyw – jako słaby nawóz do podlewania.
Bogate w materię organiczną i składniki mineralne koprolity od dżdżownic są jedynym nawozem zwierzęcym, który nie wydziela żadnych przykrych zapachów, pachną tak, jak świeża, żyzna gleba. Dlatego też nadają się do stosowania w uprawach roślin dosłownie wszędzie, w domu i w ogrodzie. Mam nadzieję, że ten artykuł zachęci Was do ich stosowania.
Artykuł powstał dzięki wsparciu udzielonemu za pośrednictwem witryny https://patronite.pl/Permisie
Patroni Artykułu:
Mariusz
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Patron Anonimowy
Dziękuję!