Archiwum kategorii: Felieton

Jak wojnę o Gaję wygrać bez walki

Słuchacze pytają: Czy będzie wojna? Radio Erewań odpowiada: Wojny nie będzie. Będzie taka walka o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie.

Aby walczyć, musi istnieć wróg.

Są ludzie zaprzeczający zmianom klimatu. Są wielkie koncerny ograbiające Ziemię z surowców naturalnych kosztem ekosystemów. Są gazy cieplarniane. Jest GMO i Roundup. Są chciwe światowe elity odzierające ludzi z godności i człowieczeństwa. To z nimi toczy się walka. Wróg jest nazwany i wskazany. Pozwala to dobrać metodę. Zwykle jest nią protest. Mamy jasny plan, co należy robić. Mamy poczucie słuszności naszych działań. Gdy nie dają efektu, cóż – wróg jest silniejszy. Musimy walczyć bardziej zaciekle. Musimy za wszelką cenę zatrzymać efekt cieplarniany. Musimy ograniczyć emisję CO2. Nie spoczniemy nim tego nie osiągniemy.

Czy to uratuje ludzką cywilizację? Czy ocali życie na Ziemi?

Czytaj dalej Jak wojnę o Gaję wygrać bez walki

Sposoby przygotowania grządek i ich konsekwencje.

Ilu na świecie ogrodników, tyle zapewne metod przygotowania nowych grządek – każdy ma bowiem swoje preferencje, sposoby, sekrety. Każdy gospodaruje w nieco innych warunkach i posiada nieco inne materiały. Każdemu przyświeca nieco inny cel. Nie ma więc jedynie słusznej metody przygotowania grządek, która byłaby najlepsza wszędzie i dla każdego.

Obfitość własnej żywności daje niezależność.

Wybierając metodę przygotowania grządki należy jednak zdawać sobie sprawę z konsekwencji jakie dany sposób postępowania za sobą niesie. Pozwala to wybierać rozwiązania świadomie oraz uniknąć wielu niespodzianek i rozczarowań w pierwszym, i kolejnych sezonach funkcjonowania grządek.

W permakulturze zwykło się przyjmować, że najlepszym sposobem przygotowania grządki jest taki, który zapewnia uzyskanie oczekiwanych plonów przy jednoczesnym najmniejszym możliwym nakładzie pracy, jak najmniejszej ingerencji w środowisko, a jednocześnie na przestrzeni lat umożliwi nam utrzymanie żyzności gleby.

Często powtarzane stwierdzenie, że „w permakulturze nigdy nie przekopujemy gleby” staje się prawdziwym i nabiera właściwego sensu dopiero wtedy, gdy dodamy do niego słowa „bez potrzeby”. A potrzeba ta zdarza się jednak relatywnie często, szczególnie na etapie zakładania grządek.

Permakulturowa koncepcja stref zakłada zróżnicowaną ingerencję człowieka w otaczającą go naturę – tym większą, im mniejszym terenem dysponujemy (balkon, taras, ogródek przydomowy, działka rekreacyjna) lub im bliżej centrum naszej nieruchomości działamy (przydomowy ogród warzywny w siedlisku czy na farmie).  Tak zwana strefa 1 jest miejscem, gdzie ludzka ingerencja w przyrodę ma prawo się w pełni manifestować, szczególnie jeżeli jest to jedyne miejsce jakim dysponujemy, aby spełnić jedną z podstawowych zasad permakultury, obligującą nas do tego, aby uzyskać plon.

Zaczerpnięta z praktyk biodynamicznych metoda podwójnego przekopywania gleby odsądzana od czci i wiary przez wyznawców „nigdy nie przekopywania” znajduje swoje zastosowanie w permakulturze, nie kłócąc się w żaden sposób z jej zasadami etycznymi.

Gdy zakładamy ogród warzywny na nieurodzajnej ziemi, gdy nie posiadamy żyznej warstwy wierzchniej, gdy gleba jest mocno ubita, wreszcie gdy dysponujemy bardzo małą powierzchnią pod uprawę, a chcemy uzyskiwać plony relatywnie wysokie, stosujemy podwójne przekopywanie. Uwaga – zwykle jednorazowo.

W wyznaczonym zarysie grządki zdejmujemy wierzchnią warstwę gleby, odkładając ją na przygotowaną płachtę. Następnie oceniamy stan podglebia i jeśli jest w miarę luźne, za pomocą wideł wzruszamy je i mieszamy z materią organiczną (kompost lub przefermentowany nawóz zwierzęcy), a jeżeli jest zbite usuwamy na osobną płachtę, mieszamy z materią organiczną i układamy na miejsce. Zakończywszy pracę z podglebiem, układamy na miejsce wierzchnią warstwę gleby, usuwając z niej jednocześnie kamienie, chwasty, korzenie, darń i inne elementy niepożądane. Tym sposobem przygotowaliśmy podłoże dla intensywnego wzrostu roślin mających wysokie wymagania względem żyzności gleby, pozbawiliśmy ją jednak znaczącej części życia biologicznego i drastycznie zmieniliśmy jej strukturę. Czy było to uzasadnione? Tak. Czy jest to etyczne? Jak najbardziej. Za chwilę bowiem rozpoczniemy proces przywracania glebie życia biologicznego i struktury, przykrywając całą grządkę cienką warstwą najlepszego dostępnego kompostu oraz grubą warstwą ściółki. Od tego momentu nasza grządka może się już stać grządką bez przekopywania i służyć nam długie lata.

Gdy zakładamy grządkę na żyznej glebie, gdy chcemy uzyskiwać plony ale niekoniecznie je maksymalizować, gdy zamieniamy bujnie rosnący trawnik w ogród warzywny, możemy zrobić to bez przekopywania.  Ścinamy rosnącą w obrysie grządki roślinność i pozostawiamy ją na miejscu. Przykrywamy grubą warstwą mokrego kartonu, na który nakładamy warstwę materii organicznej bogatej w celulozę (suche liście, papier z niszczarki), następnie warstwę materiałów bogatych w azot (odpadki kuchenne, świeżo skoszona roślinność zielona, obornik), przykrywamy cienką warstwą kompostu lub dobrej gleby i obficie ściółkujemy. Powstaje grządka gotowa do natychmiastowego obsadzenia rozsadą mało wymagających roślin, która z każdym rokiem przy odpowiedniej opiece będzie się stawać coraz bardziej żyzną.

Metoda ta pozostawia glebę w jej oryginalnym stanie, nie niszczy życia glebowego, a dalsze funkcjonowanie grządki sterowane jest głownie przez procesy biologiczne zachodzące w jej wnętrzu. Kluczem do powodzenia w tej metodzie są właściwe proporcje materiałów bogatych w węgiel do bogatych w azot, które powinny odpowiadać proporcjom uznanym za najlepsze w kompostowaniu (25-30 : 1).

Technikę powyższą możemy zastosować również na glebach słabych, musimy jednakże zdawać sobie sprawę z tego, że nasze plony w pierwszych latach mogą okazać się niższe niż oczekiwania. Słaba gleba potrzebuje czasu na uzupełnienie żyzności i podwyższenie zawartości materii organicznej. Jeżeli jednak nam się nie spieszy, jest to na pewno najmniej pracochłonny i najmniej ingerujący w naturę sposób zakładania grządek.

Zakładając ogród w miejscu pozornie do tego niezdatnym – na dachu, parkingu, betonie, w miejscu gdzie istnieje ryzyko skażenia gleby, oraz wszędzie tam, gdzie istnieje ryzyko podtopień, możemy zbudować tak zwane grządki podwyższone.  Składają się one zwykle z obramowania (drewnianego, metalowego, kamiennego) wypełnianego układanymi na przemian warstwami takimi, jak w przypadku grządki bez przekopywania, w różnorodnych kombinacjach. Grządka podwyższona tym różni się zasadniczo od innych, że najszybciej obsycha. Można ją jednak zbudować nawet w najbardziej nieprzyjaznych miejscach, wykorzystując przy tym wiele dostępnych lokalnie surowców i odpadów. W przypadku niekorzystania z recyclingu potrafi być jednak najdroższa w przygotowaniu i wymagać największych nakładów pracy i największej ilości materiału na jednostkę powierzchni, gdyż z reguły układamy tu znacznie więcej warstw niż w innych typach grządek, a zakładając taką grządkę z reguły wszystkie materiały musimy sprowadzić. Grządki podwyższone są zdatne do użytku praktycznie natychmiast, należy jednak pamiętać o uzupełnianiu ich żyzności na koniec każdego sezonu, z reguły poprzez dodanie kompostu.

Możliwa jest także budowa grządek podwyższonych bez obramowań, nazywamy je zwykle wałami permakulturowymi. Grządki takie buduje się głównie tam, gdzie występuje gleba a nie powierzchnie niezdatne do uprawy. 

Specyficznym typem grządki który wymaga dużej ilości pracy przy zakładaniu, ale pozwala grządce funkcjonować przez wiele lat bez specjalnych zabiegów jest tak zwana grządka hugelkulturowa – czyli wał ziemny wypełniony drewnem.  Usuwamy wierzchnie warstwy gleby z obrysu grządki, a powstały w ten sposób dół wypełniamy grubymi pniami drewna. Posuwając się w górę, budujemy piramidę z drewna, im wyżej, tym z cieńszych fragmentów. Obficie przesypujemy glebą, obornikiem, kompostem lub inną materią organiczną, tak, aby nie pozostawiać pustych przestrzeni powietrznych.  Drewniana piramida powinna mieć wysokość równą około połowie wysokości docelowej. Drewno przykrywamy kolejnymi warstwami, takimi samymi jak w przypadku innych grządek, formując piramidę o dość stromych ścianach (o nachyleniu nawet do 70 stopni). Klasyczna grządka hugelkulturowa, aby funkcjonować poprawnie, powinna mieć wysokość minimum półtora metra. Początkowo obsadzamy ją bardzo mało wymagającymi roślinami, z każdym rokiem jednak jej żyzność rośnie i (w zależności od stanu i rodzaju użytych do jej budowy materiałów) utrzymuje się nawet do 20 lat. Zakładanie grządek hugelkulturowych jest rekomendowane tam, gdzie dysponujemy dużymi ilościami drewna dla którego nie znajdujemy zastosowania (np. wiatrołomy).

Musimy pamiętać, że grządka hugekulturowa wznosi się znacząco ponad otaczający teren, obsycha więc w wierzchnich warstwach dużo szybciej niż tradycyjne grządki. Jednocześnie nagromadzone w jej wnętrzu drewno utrzymuje dłużej wilgoć. Im starsze więc na niej rosną rośliny, tym relatywnie lepiej znoszą suszę. Grządka hugelkulturowa ma też tą zaletę, że tworzy różne mikroklimaty – przez swój kształt ma stronę mniej lub bardziej słoneczną, narażoną i osłoniętą od wiatru, bardziej suchą i wilgotną. Można to wykorzystać sadząc rośliny o bardzo zróżnicowanych wymaganiach.

Poprzez umożliwienie obsadzania boków, grządka hugelkulturowa ma największą powierzchnię zdatną do uprawy ze wszystkich grządek powyżej omówionych.

Należy pamiętać o tym, że grządka hugelkulturowa z czasem osiada, a jej objętość przez lata się zmniejsza. Gdy całość drewna się rozłoży, można ją przekształcić w grządkę innego typu, lub wykorzystać zgromadzony w niej materiał w innym miejscu.

Do budowy naprawdę dużych grządek hugelkulturowych wskazane jest zastosowanie sprzętu mechanicznego, gdyż ilości przemieszczanych materiałów są naprawdę znaczące. Przed przystąpieniem do budowy należy się upewnić, czy posiadamy dość materiałów (a szczególnie gleby i kompostu) aby budowę grządki dokończyć, pozostawienie grządki niedokończonej może skutkować erozją i odsłonięciem głębszych warstw drewna. W przypadku grządek hugelkulturowych szczególnie istotne jest ich wyściółkowanie, a najlepiej i pierwsze obsianie w dniu zakończenia prac.

Budowa grządki hugelkulturowej niesie ze sobą największą ingerencję w środowisko, ale jednocześnie tworzy warunki do najdłuższego trwania stworzonego systemu bez nadmiernej ingerencji.

Powyższe przykłady opisują główne sposoby przygotowania grządek, nie wyczerpują jednak tematu. Jak pisałem na wstępie – ilu ogrodników, tyle sposobów. A permakultura czerpie z nich wszystkich i dobiera najwłaściwszy do sytuacji.

Analiza elementu w projektowaniu permakulturowym – grządka permakulturowa.

Projektowanie permakulturowe jest sztuką tworzenia wzajemnych pozytywnych relacji pomiędzy organizmami żywymi oraz składnikami nieożywionymi. Liczymy na powstanie funkcjonalnych, współpracujących ze sobą lub wspomagających się wzajemnie struktur.   Każda rzecz lub stworzenie które umieszczamy w projekcie nosi w permakulturze nazwę elementu. Elementy uwzględniamy w sposób przemyślany, analizując ich potrzeby, cechy wrodzone oraz produkty i korzyści jakich dostarczają.

Klasycznym przykładem analizy elementu, obecnym w każdym niemal podręczniku permakultury, jest tak zwana „permakulturowa kura” – która musi jeść i pić, znosi jaja, pracuje dla nas grzebiąc w ogrodzie, jest określonego typu i rasy. O ile w przypadku kury analiza elementu jest dosyć prosta (kura, jaka jest, każdy niemal wie), o tyle w przypadku innych elementów albo analiza nie jest tak prosta, albo nie przychodzi nam niejednokrotnie na myśl, aby w ogóle ją zastosować.

Wiele osób styka się z permakulturą po raz pierwszy szukając informacji na temat produkcji własnej żywności bez nawozów i chemii lub na temat zakładania ogrodu. Niejednokrotnie przeczytawszy o obiecującej permakulturowej technice stosują ją bezkrytycznie, w sposób wyrwany z kontekstu. Prowadzi to często do rozczarowań i wniosków, że rozwiązania permakulturowe się nie sprawdzają.

Należy pamiętać o tym, że pojedynczy element nie stanowi permakultury, że w permakulturze niejednokrotnie ważniejsze są interakcje naszego elementu ze środowiskiem i otoczeniem, niż on sam. Analiza elementu niejednokrotnie potrafi pomóc nam zweryfikować przydatność rozwiązania w naszym konkretnym przypadku, oraz podpowiedzieć jaki jego wariant będzie dla nas najbardziej odpowiedni.

Z uwagi istniejącą w powszechnym mniemaniu łączność permakultury z ogrodnictwem, na obiekt dzisiejszych analiz postanowiłem wybrać tak zwaną grządkę permakulturową – rozwiązanie popularyzowane i chyba najczęściej stosowane przez osoby rozpoczynające swoją przygodę z permakulturą.

Grządka permakulturowa ma swoją charakterystykę – położenie, kształt, rozmiary, typ grządki, materiał z którego ją wykonano, sposób w jaki łączy się z innymi elementami ogrodu i siedliska.

Położenie grządki względem Słońca jest tu kluczowe – dla dobrego wzrostu zdecydowanej większości warzyw niezbędnych jest co najmniej 6 godzin bezpośredniego światła słonecznego dziennie, a dla ciepłolubnych nawet do ośmiu. Mając wybór, preferujemy stanowiska gdzie światło dociera wcześniej (rano). Pamiętamy, że im później, rośliny znajdą się w słońcu, tym temperatury będą wyższe, co w miesiącach ciepłych i suchych może mieć negatywne konsekwencje.

Położenie grządki względem rzeźby terenu jest niezwykle istotne z uwagi na wodę. Zarówno grządki, jak i ścieżki je okalające, powinny być wypoziomowane. Woda bowiem nie odpływa tak szybko z powierzchni poziomych, wsiąka w nie lepiej i pozostaje w glebie.

Mając możliwość wyboru, lokalizujemy grządki w terenie o wystawie południowej lub wschodniej. Grządki o wystawie zachodniej mogą być przegrzewane, a te o północnej niedoświetlone. Nie oznacza to, że miejsca takie nie nadają się na ogród, a raczej że wymagają innego doboru roślin i większej troski.

Optymalne rozmiary grządki powinny być takie, aby można ją było obsłużyć z otaczającej ją ścieżki, bez potrzeby wchodzenia na grządkę. Szerokość grządki wyznacza długość ramion ogrodnika – gdy do grządki jest dostęp z jednej strony, jej szerokość nie powinna przekraczać 60 cm, a przy dostępie z dwóch stron 120 cm. Praktyczna długość przydomowych grządek to 2-6 metrów, nie trzeba wtedy dużo chodzić aby dostać się na przeciwną stronę grządki. W przypadku grządek w ogrodzie komercyjnym lub społecznościowym, gdzie pracuje wiele osób, grządki mogą być zdecydowanie dłuższe, do 25-30 metrów.

Wymiary ścieżek głównych między grządkami powinny odzwierciedlać rozmiar środka transportu materiałów w ogrodzie (dla taczki to zwykle 60 cm), a ścieżki pomniejsze powinny umożliwiać swobodne poruszanie się ogrodnika (40 cm).

Niejednokrotnie w ogrodach permakulturowych odchodzi się od tradycyjnych prostych grządek, tworząc kształty czasami niezwykle skomplikowane (na przykład mandale). Wtedy oczywiście długość grządki rządzi się innymi zasadami, natomiast rekomendacje dotyczące jej szerokości oraz ścieżek zwykle pozostają niezmienione. Jak zawsze w permakulturze, funkcjonalność powinna poprzedzać estetykę, która i tak się pojawi, jak we wszystkich formach harmonizujących z naturą.

Typ grządki ma ogromne znaczenie. W permakulturowych ogrodach w strefie klimatu umiarkowanego dominują zdecydowanie grządki wyniesione, czyli takie, gdzie powierzchnia uprawna wznosi się ponad ścieżki. Czy to w formie wałów, czy skrzyń, czy jakiejkolwiek innej, grządka wyniesiona posiada jedną cechę, której nie wolno ignorować – woda z grządki wyniesionej odpływa szybciej niż z okolicy, dlatego grządka taka doskonale się sprawdza na terenach podmokłych, ale niekoniecznie na terenach suchych. Bezkrytyczne rekomendowanie i zakładanie grządek wyniesionych na wysoce przepuszczalnych suchych i piaszczystych glebach zmusza do bardziej intensywnego podlewania i marnotrawienia wody. Również wszędzie tam, gdzie opady są małe, a szczególnie tam, gdzie są mniejsze niż parowanie, grządka wyniesiona nie ma racji bytu. Doskonale sprawdzi się jednak na glebach gliniastych i na obszarach o intensywnych opadach i nadmiarze wody. Przeciwieństwem grządki wyniesionej są grządki zagłębione, rekomendowane na terenach pustynnych , gorących, bezdeszczowych. W Polsce istnieją nieliczne miejsca, gdzie grządka zagłębiona sprawdzi się lepiej niż wyniesiona, ale bardzo wiele zależy od zawartości materii organicznej w glebie i typu roślin, jaki chcemy na grządce uprawiać. W znacznej liczbie lokalizacji sprawdzą się dobrze grządki niemal płaskie. Możemy przyjąć jako zasadę, że im nasza gleba jest bardziej wilgotna, zbita i gliniasta, tym wyżej możemy grządki wynosić. Planując długofalowo, musimy jednak pamiętać że średnia suma opadów w Polsce nieuchronnie maleje, warto więc brać to pod uwagę i być zawczasu przygotowanym na uprawę w warunkach deficytu wody, choćby w części ogrodu.

Istnieje wiele typów grządek specyficznych dla ogrodów permakulturowych (spirale ziołowe, grządki typu dziurki od klucza, grządki hugelkulturowe, podsiąkowe, grządki Zuni, Stopy Kwadratowej, wertykalne, itd.) . Omówienie ich wykracza poza ramy tego artykułu. Należy jednakże podkreślić, że każdy z typów grządki powstał w określonym celu i sprawdza się dobrze jedynie w określonych warunkach, należy więc go stosować w sposób przemyślany.

Grządki można sporządzić zasadniczo z niemal każdego rodzaju materii organicznej. Organizmy glebowe, gdy stworzymy im odpowiednie warunki, potrafią przekształcić niemal wszystko w żyzną glebę, wszystko zależy od tego, ile im czasu damy. W permakulturze ideałem jest konstruowanie grządek przy użyciu lokalnie dostępnych materiałów. Materiały te możemy podzielić na trzy główne kategorie – zapobiegające rozwojowi chwastów, zapewniające żyzność oraz służące do ściółkowania, przy czym oczywiście jeden materiał może pełnić więcej niż jedną funkcję.

Przyjęło się, że grządki permakulturowe zakładamy najczęściej na glebach zdegradowanych – zamieniając trawnik w ogród, rekultywując nieużytki, zagospodarowując teren wokół nowo wybudowanego domu.  Staramy się odejść jak najdalej od schematu „wywrotki ziemi + trawa z rolki + tuje” i stworzyć ogród pełen bioróżnorodności i obfitości plonów dla jego gospodarzy i wszystkich mieszkańców. Zacząć jednak zwykle musimy od właściwego przygotowania podłoża. W większości przypadków zadaniem pierwszym jest eliminacja istniejącej roślinności, często bez przekopywania gleby i na pewno bez stosowania oprysków. Rolę tą spełnia spodnia ściółka – w warunkach miejskich zwykle złożona z tektury lub gazet, na wsi złożona ze zrębek, słomy lub siana. Rodzaj ściółki powinniśmy dobierać głównie do posiadanych materiałów, istnieją wspaniałe ogrody ściółkowane starymi ubraniami czy brudną wełną, bo takie akurat materiały były lokalnie odstępne. Pierwsza warstwa ściółki układana na mokrą glebę musi po prostu uniemożliwiać rozwój chwastów poprzez całkowite odcięcie dopływu światła na okres kilku miesięcy.

Materiały zapewniające żyzność to głównie te bogate w azot – od odpadów i resztek kuchennych które się będą kompostować na miejscu na grządce, poprzez wszelkiego rodzaju oborniki, na gotowym kompoście kończąc. Tu również musimy się zastanowić nad tym, jak żyzność naszej grządki będziemy w kolejnych latach uzupełniać. Nie sztuką bowiem jest ogród założyć i prowadzić go w oparciu o materiały notorycznie sprowadzane spoza obszaru naszego siedliska, prawdziwie permakulturowy ogród bazuje na tym, co w nadmiarze posiadamy lokalnie i przekształcamy – czy to kompostując, czy ściółkując, czy w innej formie.

Podobnie i ściółka wierzchnia, mająca na celu chronić glebę, zmniejszać parowanie, rozwój chwastów jak i zużycie wody, powinna być świadomie dobrana do lokalnych możliwości (dostępność i jakość) oraz warunków uprawy. Królująca w polskich ogrodach słoma nie zawsze jest optymalnym rozwiązaniem, niejednokrotnie lepiej sprawdzą się zrębki, siano, czy też żywa okrywa zielona.

W zakładaniu grządek niezwykle istotny jest element czasu – najlepsza pora na ich zakładanie to jesień. Wtedy bowiem życie biologiczne w glebie ma najwięcej czasu aby przygotować naszą grządkę do nadchodzącego sezonu. Jednakże, jeśli jest to niemożliwe, permakultura zna też sposoby zakładania „ogrodów natychmiastowych”, czyli takich, gdzie można sadzić warzywa już w dniu założenia ogrodu. Przemyślmy więc element czasu i dopasujmy do niego typ zakładanego ogrodu. Z czasem wiąże się też płodozmian, który możemy chcieć stosować lub nie, a w zależności od tej decyzji liczba i rozmiar grządek na takiej samej łącznej powierzchni mogą się różnić.

Grządka ma również swoje potrzeby – podlewania, ściółkowania, ochrony, nawożenia, obsadzania, zbiorów. Grządka warzywna jako miejsce uprawy głównie roślin jednorocznych jest miejscem, które zawsze pozostaje w pierwszej fazie sukcesji ekologicznej. Pozostawiona sama sobie, bardzo szybko dziczeje i bez ludzkiej ingerencji nie sposób utrzymać ją w stanie produktywnym. Powinniśmy wziąć to pod uwagę planując szczególnie areał upraw – czy zdołamy zadbać o dwustumetrowy warzywnik, czy też raczej powinniśmy zacząć od metrów dwudziestu? Jakie mamy w uprawie warzyw doświadczenia? Czy mamy dość materiałów, sił i środków aby dbać, nawozić, podlewać? W końcu, czy potrzebujemy aż tylu warzyw? Czy nie utoniemy w klęsce urodzaju? Co zrobimy z obfitością zbiorów? Czy mamy zamiar żywić się plonami z ogrodu przez długie miesiące, czy też raczej chcemy uzyskać obfite plony jednocześnie aby zrobić przetwory na zimę? W zależności od naszych preferencji, potrzeby naszej grządki i „styl” naszego ogrodnictwa będzie inny, dokonujmy więc tych wyborów świadomie. Musimy również pamiętać, że jedną z trzech kardynalnych zasad permakultury jest Zwrot Nadmiaru – skorzystawszy z plonów w ogrodzie, musimy z nadwyżką uzupełnić wartości odżywcze z niego pobrane. Jeżeli o tym zapomnimy, z każdym rokiem produkować będziemy żywność gorszej jakości i w mniejszych ilościach.

Grządka dostarcza nam produktów – żywności w postaci hodowanych na niej warzyw i owoców, materiału do kompostowania, jest miejscem pracy ale i relaksu, oddziałuje terapeutycznie i zdobi otoczenie. Zakładając grządkę powinniśmy kierować się wizją jaka nam przyświeca i dobrać parametry grządki do typu produktów i plonów jakich oczekujemy. Gdy ogród ma bardziej zdobić niż żywić, niezbędna jest inna grządka niż w sytuacji gdy jego zadaniem jest głównie dawać plony. Inaczej przygotujemy grządkę mającą pełnić funkcje edukacyjne dla dzieci, a inaczej mającą służyć rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Gatunki uprawianych roślin będą determinować kształt grządki (wąskie dla pnących, szersze dla płożących), rodzaj podłoża (zdominowane przez bakterie dla warzyw, zdominowane przez grzybnie dla owoców). Niejednokrotnie też rodzaj plonu determinuje parametry grządki – mogą być one różne dla zbioru mechanicznego i ręcznego, dla zbioru ciągłego, cotygodniowego lub jednorazowego, a już na pewno będą inne dla monokultur i polikultur.

Kluczowym elementem analizy jest powiązanie grządki z innymi elementami. Przykładowo, źródło wody, najlepiej deszczowej – zbiornik lub staw, powinno znajdować się powyżej ogrodu, aby móc go podlewać grawitacyjnie.  Zawsze powinniśmy planować alternatywne źródła wody (jak uczy permakulturowa zasada, każda funkcja, tu woda, powinna być zapewniana przez minimum trzy elementy – zbiornik deszczówki, staw, studnia, wodociąg, pobliski naturalny zbiornik lub ciek wodny). Nadmiar wody spływający z ogrodu warzywnego może być kierowany do sadu, gdzie zasili rosnące tam drzewa i krzewy w niezbędne substancje odżywcze. Bliskie położenie ogrodu względem miejsc kompostowania może zaoszczędzić nam uciążliwego transportu materiałów. Lokalizacja ogrodu poniżej wybiegów dla zwierząt sprawia, że z każdym deszczem może on być nawożony substancjami odżywczymi spływającymi z wodą deszczową. Możliwość wpuszczania zwierząt na wydzielone części ogrodu może zaoszczędzić nam pracy – usuną one resztki, zryją i skopią grządki, jeśli to wskazane.

Odległość ogrodu od domu jest niezwykle istotna – gdy możliwa jest ocena stanu ogrodu patrząc przez kuchenne okno, zdecydowanie łatwiej trzymać rękę na pulsie i reagować, gdy dzieje się coś złego niż w sytuacji, gdy ogród jest 100 metrów od domu. Mając ogród tuż za progiem jesteśmy w stanie pełniej wykorzystać jego plony. Dobrze gdy sam układ kuchni odzwierciedla produktywność ogrodu, tak aby ułatwiać zagospodarowanie nadwyżek plonów. Często również sprawdza się doskonale letnia kuchnia skorelowana z ogrodem.

Analiza elementu – jego cech, potrzeb i korzyści z niego płynących leży u podstaw projektowania permakulturowego i znajduje zastosowanie w absolutnie każdej sytuacji gdy chcemy cokolwiek zmienić w naszym otoczeniu. Kura, grządka czy jakikolwiek inny element, poddany analizie ujawnia wartości dodane i odkrywa nowe możliwości. Niejednokrotnie analiza elementu chroni nas przed kosztownymi pomyłkami i marnotrawstwem surowców, energii, pieniędzy, pracy i czasu. Sprawia, że żyjemy permakulturowo w sposób bardziej zrównoważony oraz przyjazny ludziom i Ziemi, dlatego warto ją stosować.

 

 

Permakulturowe strefy w „osobistym Internecie”

Ci, którzy poświęcają czas na czytanie tego, co piszę (za co jestem im dozgonnie zobowiązany) wiedzą, że z uporem maniaka podkreślam, iż permakultura nie tylko do ogródka ogranicza się.

Dziś chciałbym napisać o tym, jak projektowanie permakulturowe może pomóc w racjonalnym korzystaniu z …. Internetu.

Internet jest jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem naszych czasów. Źródłem niewyczerpanej informacji (choć niejednokrotnie fałszywej), krynicą inspiracji i bagnem frustracji, miejscem przyjaźni, współtworzenia i współdziałania, na równi z hejtem, trollingiem i spamem.

Moja przygoda z Internetem trwa od jego zarania, pamiętam go jeszcze z czasów gdy nie było WWW (ale jak to, przecież ludzie tak długo nie żyją!). Od tamtej pory korzystałem z Internetu bardzo lub bardzo-bardzo aktywnie, tworząc strony, kanały, fora, grupy, gry, programując, administrując, moderując, używając, grając, a czasem i trollując, bynajmniej niestety.

Bardzo długo opierałem się Facebookowi, uznając go za zło wcielone, lecz uległem wreszcie namowom i argumentacji, że kogo nie ma na Fejsie, ten nie istnieje. Okazało się to w dużej mierze prawdą, ale z drugiej strony potwierdziło również najgorsze przypuszczenia co do jego natury. To tu najpełniej znajduje zastosowanie permakulturowe pojęcie stref, ale o tym za chwilę.

Internet zatem był pierwszy, a dopiero po nim przyszła permakultura. I sporo wody w Wiśle upłynęło, zanim zdałem sobie sprawę, że z Internetu, podobnie jak chyba z każdego innego elementu obecnego w naszym życiu, najlepiej jest korzystać w sposób permakuturowy.

To wtedy nadszedł ten dzień, gdy wyznaczyłem  swojemu osobistemu Internetowi strefy, typowe dla projektowania permakulturowego. Jak zwykle stref tych jest pięć, a im wyższy numer strefy, tym bardziej jest mi odległa i tak też ją traktuję.

Strefa 5 to tak zwana dzicz, czyli Internetowe ostępy do których jedynie sporadycznie zaglądam, a niejednokrotnie nawet nie wiem, co się w nich dzieje. Żyją one własnym życiem, a jeśli je przypadkowo odwiedzę, to z reguły w poszukiwaniu jakiejś wiedzy. Ostępy mają to do siebie, że potrafią zaskoczyć – niejednokrotnie znajduje się w nich coś zupełnie innego, niż się szukało, a bardzo często odebrana lekcja zamiast „jak” odpowiada na pytanie „jak nie”, co jest równie, a czasem bardziej cenne. A gdy natrafiam na cokolwiek, co w jakiejkolwiek formie sprawia mi dyskomfort, przypominam sobie o takim małym iksie w prawym górnym rogu okna przeglądarki i robię z niego użytek.

Strefa 4 to zakątki Internetu z rzadka, ale w miarę regularnie odwiedzane, które potrafię zidentyfikować i nazwać, oraz potrafię z nich korzystać. Sklepy, banki, prognozy pogody, rozkłady jazdy, bazy danych, biblioteki. Nigdy nie mam wpływu na to, jak funkcjonują, ktoś inny o tym decyduje. Nie mam do nich zwykle żadnego stosunku emocjonalnego, a podobnie jak strefa 4 w siedlisku permakulturowym,  są przydatne w pozyskiwaniu pewnych Internetowych „plonów” (informacji, usług, towarów), lecz nie wymagają ode mnie ani pracy, ani zaangażowania, co najwyżej czasami za coś trzeba zapłacić. Jeżeli tu coś „nie teges”, to na pewno są dziesiątki innych miejsc, gdzie „teges”. Nie ma co z tego powodu kopii kruszyć, a raczej warto sobie przypomnieć maksymę Billa Mollisona o dysfunkcjonalnych instytucjach, i znaleźć inny twór, który robi to samo, ale lepiej.

Strefa 3 to miejsca w Internecie, w które wnoszę jakiś wkład, intelektualny bądź emocjonalny, jednakże ich natura sprawia, że są kształtowane przez wiele osób. To fora na których okazjonalnie pisuję, to grupy dyskusyjne w których się czasem udzielam, to blogi które niekiedy komentuję. Mam tu częściowy wpływ na to, co się w tej strefie dzieje, jednakże żyje ona głównie życiem innych osób. Strefa ta jest miejscem współpracy z innymi, to tu tworzy się większość ludzkich gildii, to tu buduje się Internetowe ogrody. A jak z ogrodami jest, każdy wie – są lata tłuste i lata chude, są klęski urodzaju, są najazdy szarańczy. To tu człowiek może się spotkać zarówno z bezprzykładnymi przypadkami solidarności i pomocy, ale również z bezprecedensową agresją i chamstwem. Podobnie jak w strefie 3 siedliska permakulturowego, najlepszą taktyką jest działanie w zgodzie z naturą, a nie przeciw niej. Wszelkie próby dyskursu z chamem lub trollem kończą się zawsze tak samo: jak zapasy ze świnią w błocie – nie dość że człowiek się upaćka, to jeszcze wszystko wskazuje na to, że świni się to podobało. Dlatego też gdy w strefie 3 robi się ferment, zostawiam trolla czy szkodnika samemu sobie, gdyż jak wiadomo i troll, i szkodnik, niekarmiony, wyginie. Karmienie trolli jest wbrew naturze, jak każde Internetowe dziecię doskonale wie.

Strefa 2 to moje własne Internetowe dzieci, oddane na służbę innym – strony które stworzyłem, fora i grupy przeze mnie założone, artykuły i blogi przeze mnie pisane, i inne wirtualne byty, w które włożyłem pracę i mam do nich sentyment. Pomimo jednak że są moje, służą głównie innym, a nie mnie. To tu zwykle dzielę się nadmiarem, to tu oddaję innym to, co od kogoś, kiedyś otrzymałem, zwykle z nawiązką. To tu najczęściej dowiaduję się od innych, że to co robię ma sens, ale również tu doznaję największych rozczarowań, gdy ktoś te moje dzieci bezpardonowo molestuje i wykorzystuje. To tu poświęcam najwięcej czasu na publikowanie ciekawych treści, to tu tracę najwięcej czasu na sprzątanie po gościach. Z uwagi na połowiczną otwartość tej strefy, będącej rodzajem mitologicznego stwora – pół mną, pół gośćmi, i mając świadomość, że jej kształt zależy też od innych, staram się okazywać dobrą wolę i uzbrajać się w anielską cierpliwość, choć przyznaję, że jest ona wystawiana na ciężkie próby. No ale podobno, co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Strefa 1 to moje sanktuarium – moje prywatne strony, profile, konta. Moje strony WWW, moje galerie zdjęć, inne moje, najbliższe sercu „skarby”. Tu obowiązują moje zasady. Tu tak jak w przydomowym ogrodzie warzywnym, człek włada przyrodą, a nie przyroda człekiem – ja władam gościem, a nie gość mną. Tak więc porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy tu wchodzicie – ale tylko ci, którzy ze złą intencją wchodzą. Tu trzeba zachować bon ton i savoir-vivre jaki przystoi gościom, bo nie wypada gospodarzowi narobić do garnków i udawać, że z garnka pachnie. Takich klientów nie obsługujemy. Dziękujemy za przybycie, ale żeby mi to było ostatni raz (ostatnie przybycie, znaczy się, bo o ponownym narobieniu nie ma już mowy – ORMO czuwa). Każdy ma prawo być gospodarzem we własnym domu, i mieć w nim czysto, jeśli lubi i ma taką fantazję. I jak w przydomowym ogrodzie kuchennym, to ja decyduję, co tu rośnie, jak duże i jak długo. A jeśli życie uprzykrza, trafia na kompost.

Jest jeszcze strefa 0 – odłączony Internet, wyłączony komputer. To nie jest przereklamowane – polecam. Choćby z okazji Światowego Dnia bez Internetu.

Strefy w Internecie, podobnie jak i w permakulturowym siedlisku, podlegają zmianom. Czasami z fragmentu głuszy robimy sad czy pastwisko, a czasami zapomniany warzywnik dziczeje i staje się lasem. Czasami następuje naturalna sukcesja – z gościa w nieznanej dziczy staję się dobrym znajomym, a z czasem współtwórcą lub pomocnikiem.  Gdy trafiłem na największe na świecie permakulturowe forum dyskusyjne permies.com, byłem tabula rasa. Czytałem z otwartą buzią, ale byłem tam obcy i nieco zagubiony. Z czasem jednak zacząłem się udzielać, wspierać odrobinę, odrobinę pomagać, aż pewnego dnia ze zdumieniem stwierdziłem że zostałem nagrodzony rangą „Zapylacz” (Pollinator) 😀 oznaczającą osobę, która przyczynia się do rozwoju forum, na swój maleńki sposób, ale jednak. („Mnie to chwalą, rzekł dumnie do swego rodzeństwa, siedząc szczur na ołtarzu, podczas nabożeństwa”). Tak czy inaczej, na tyle mnie to ujęło, że od tej pory permies.com ma szczególne dla mnie miejsce w układzie stref, na pograniczu numeru 2 i 3.

Jednakże, czasami dzieje się dokładnie odwrotnie – stworzony tymi palcyma Internetowy twór przynależny do strefy 2 żyje i radzi sobie dobrze. Z czasem jednak zaczyna chorować, obłażą go mszyce, coś zakłóca jego zrównoważony rozwój, chłonie więcej energii niż produkuje.  Mojej energii. Stając przed wyborem likwidować, na siłę ratować, czy po prostu zostawić i niech sam sobie radzi, niemal zawsze wybieram STUN – doskonałą w swojej prostocie metodę Marka Sheparda. Polega ona na Prostym, Pełnym, Całkowitym Zaniedbaniu (Sheer Total Utter Neglect) drzew po posadzeniu i czekaniu, jak sobie same poradzą i co z nich wyrośnie. Moje dziecię ze strefy 2 zostaje wygnane do strefy 5 i tam sobie radzi już samo. Nie płaczę za nim, wszak przyroda zna gniazdowniki i zagniazdowniki, widać trafił mi się znowu ten drugi.

Do czego zmierzam drogi czytelniku? Gdy w Internecie dopadnie Cię hejt, spam, troll czy głupota, zamiast przygryzać wargi szykując ciętą ripostę, zamiast wdawać się w gorącą dysputę, zamiast pisać płomienną tyradę, która skasuje Ci się przy próbie wysłania, zadaj sobie jedno proste pytanie:

W której strefie jestem?

 Zwykle odpowiedź napływa w sekundę, a wraz z nią natychmiastowa pewność, że wiesz co masz robić. Im dalej jesteś od „serca”, tym rób mniej. Najlepiej nic. Z jednym wyjątkiem.

Gdy ktoś zaatakuje Cię w pierwszej strefie, walcz z nim jak z mszycą czy ślimakiem na ukochanej roślinie – bezwzględnie, szybko, skutecznie. Wykażesz się dzięki temu doskonałą znajomością pierwszej permakulturowej dyrektywy, która mówi o tym, że jedyną etyczną decyzją jest wziąć odpowiedzialność za los swój i swoich bliskich. Obowiązuje ona tak samo w ogrodzie jak i w Internecie.

Jeżeli spotykasz się z ewidentnym łamaniem etycznej zasady Troski o Ludzi, wobec swoich bliskich lub wobec siebie, dokładnie w imię tej samej zasady zrób z tym porządek, natychmiast.

 

 

Faultyculture, czyli Błędna Kultura

Zawsze staram się zrozumieć.  Nauczył mnie tego mój kolega z pracy, przyjaciel i mentor, ś.p. dr Michał Woźniewski, naukowiec, ichtiolog i pionier polskiej fotografii podwodnej. Choć od tamtych dni minęło trzydzieści lat, dwie rady, które mi przekazał, pamiętam i stosuję do dziś.

Pierwsza z nich to „Pisz, pisz, a coś po tobie zostanie” – stąd ten felieton 😉

A druga to „Jak nie rozumiesz, to się nie dziw” – w związku z tym zamiast się dziwić, staram się zrozumieć. Ale czasami nie jestem w stanie, pomimo najszczerszych chęci i nieustających wysiłków, nie daję rady.

Takie poczucie bezsilności i zdziwienia ogarnia mnie, gdy patrzę na spektrum działań z założenia ekoprzyjaznych pod szyldami ekologii, ochrony środowiska, a nawet permakultury.

Mam nieodparte wrażenie, że w majestacie dobrych chęci, którymi piekło jak wiadomo wybrukowane, uprawia się tutaj Faultyculture – czyli Błędną Kulturę.

Co roku świat świętuje Dzień Ziemi, a z tej okazji większość największych światowych korporacji wyłącza światło w swoich biurowcach, aby ocieplić wizerunek i pokazać, jakie to są eko. 364 dni i 23 godziny w roku działają wyłącznie w imię zysku właścicieli i akcjonariuszy mając w dupie ludzkość i planetę, którą ona zamieszkuje, a jedną godzinę od święta poświęcają Ziemi? Łaskawcy! „Krzyż mieliście na piersi, a browning w kieszeni” – are you fucking kidding me?

Zatruwające ludzi i przyrodę firmy z kręgu Big Pharmy rozdają naiwnym nasiona roślin miododajnych po to tylko, aby odciągnąć uwagę od tego, że ich produkty sprawiają, że niedługo jakichkolwiek zapylaczy przyjdzie ze świecą szukać. Durny lud to kupi, weźmie z pocałowaniem ręki – wszak dają za darmo, a jak dają to brać, jak biją, to uciekać.

Miasta, gminy i samorządy „rewitalizują” tereny, układając na nich kostkę Bauma i zakładając gigantyczne połacie trawników, które następnie w huku maszyn i smrodzie benzyny kosić trzeba corocznie, wielokrotnie. Trwonią społeczne pieniądze na rozwiązania, które w kolejnych latach wymagać będą dalszych nakładów, kosztem środowiska i kieszeni podatnika. Nie o taką rewitalizację walczymy. W dobie zmian klimatu, braku wody i wyczerpywania się paliw kopalnych, nowo zakładane tereny zielone powinny być zakładane w sposób odnawialny – po wstępnym okresie dbałości o nie, nie powinny wymagać wytężonej ludzkiej opieki, a jedynie kosmetycznych zabiegów. Drzewa, krzewy i inne rośliny wieloletnie, tworzące gildie roślinne, składające się na leśne ogrody, nie tylko nie wymagają takich nakładów energii na pielęgnację w latach kolejnych, ale również dostarczają cienia tak potrzebnego w miastach, skutecznie sekwestrują dwutlenek węgla oraz dostarczają przydatnych produktów ludziom zamieszkującym w okolicy. Tego nie potrafi żaden trawnik.

Organizacje, stowarzyszenia i fundacje oraz przedsiębiorczy obywatele ciągną kasę publiczną i prywatną, krajową i unijną, rządową i gminną na pseudoekologiczne działania. Produkują jakieś ustrojstwa do niczego niepodobne, mające coś tam ekozbliżonego robić, dające efekt żaden lub niewspółmierny do kosztów. Udają że chronią, symulują że edukują, pozorują że ratują, nieskutecznie protestują. Podróżują, spotykają się i gadają, rąk pracą nie hańbiąc. Za ich jeden mały „projekt” można by posadzić setki czy tysiące drzew. Oczywiście nie tych drogich ekośmeko, dla nowobogackich po cztery dychy za sztukę co to (wow!) tlen produkują, ale niemniej pożytecznych – ze zwykłej szkółki: tanich, bezproblemowych, szybko rosnących, i wiecie co? Asymilujacych! Produkujących tlen! Wiążących dwutlenek węgla z powietrza! Po 10 groszy za jedno! A łyżka na to – niemożliwe! Możliwe.

Jakim cudem ludzie, instytucje i rządy dają na to pieniądze? Odpowiedź jest bardzo prosta – wszyscy czujemy się winni. Podświadomie wiemy, że czynimy źle, uczestnicząc w konsumpcjonistycznym chocholim tańcu. Chcemy więc, jak te korporacje gaszące światło, poczuć się lepiej, dając pieniądze „na szczytny cel”. Nie dostrzegamy że cel chybiony, lub nawet gdy widzimy, nie chcemy dostrzec.

Jeśli jesteśmy decydentem, z prawej kieszeni dajemy miliony na urągające zdrowemu rozsądkowi i szkodzące środowisku inwestycje, z lewej kieszeni sypniemy nieco srebrników na Błędną Kulturę, niech kasa zamknie buzię „ekologom” i niech siedzą oni cicho.

Jeśli jesteśmy zwykłym Kowalskim, drobnym datkiem sprawiamy, że łatwiej nam z rana spojrzeć w lustro, po dniu z hektolitrami wylanej bez sensu wody, wypalonej benzyny i gazu, nieposegregowanymi śmieciami i zmarnowaną żywnością. Pieniądz jest w ruchu, biznes się kręci, a wszyscy generalnie są zadowoleni. Skoro jest tak dobrze, to czemu jest aż tak źle?

Nie proście mnie o przykłady, jesteście wystarczająco inteligentni aby sami je dostrzec. Błędna Kultura jest wszędzie, widać ją na każdym kroku, stanowi ona odpowiedź na zapotrzebowanie społeczne. Bo przecież ktoś dla nas buduje domy, ktoś za nas uczy i wychowuje nasze dzieci, ktoś produkuje dla nas żywność , dlaczego więc ktoś nie miałby za nas być eko?

Trwała Kultura (Permakultura, ang. Permaculture – znacie to?)  bazuje na trzech zasadach etycznych tak prostych, że nawet tak zwany dzikus z dżungli jest w stanie je pojąć (a może właśnie dlatego, że umysł jego nie jest skażony tak zwaną cywilizacją Zachodu jest w stanie to pojąć?). Troska o Ziemię , Troska o Ludzi i Zwrot Nadmiaru ludziom i Ziemi, to filtr przez który przepuszczamy nasze idee, pomysły, projekty, działania, pragnąc funkcjonować zawodowo i żyć permakulturowo. Zasady etyczne jednak mają to do siebie, że cechuje je pewna dowolność interpretacji. Co dla jednego poza ich ramy wykracza, dla kogoś z rozciągliwym sumieniem w tych ramach się zmieści, z okładem. Warto więc przyjąć jakieś obiektywne kryteria w ocenie projektów, które zamierzamy wspierać, instytucjonalnie czy prywatnie.

Moje ulubione kryterium, w 101% permakulturowe (czy znajdzie się śmiałek, który temu zaprzeczy?)  jest bardzo proste – ilość energii użytej do realizacji projektu musi być mniejsza, niż zrealizowany projekt wytworzy w trakcie swojego istnienia. Dlaczego? Bo tylko wtedy ta kultura jest trwała! System, który nie jest w stanie odtworzyć się bez naszej ingerencji, trwałym nie jest. Amen.

Nikt nie jest bez grzechu, i mnie więc zdarzyło się popełniać chybione projekty, które z założenia miały „zbawiać świat”, ale nie wypaliły. Pochłonęły sporo czasu i środków, nie spełniając pokładanych w nich nadziei. Przykładem takiego projektu niech choćby będzie tutejsze forum dyskusyjne Permisie, które miało w założeniu być miejscem permakulturowych dyskusji dla ludzi wyznających podobne wartości, ale jak ta sadzonka, nie przyjęło się i więdnie. Szczęśliwie pochłonęło jedynie mój własny czas i środki, bez żalu więc i z czystym sumieniem mogę pogrzebać ten projekt.

Nauczony doświadczeniem staram się trzymać w ryzach swój entuzjazm i lepiej analizować każdy projekt już na etapie wczesnego planowania, oceniając czy jego realizacja zaowocuje czymś trwałym.

Sadzę drzewa, a one z nawiązką pokrywają koszt, wysiłek i czas na to poświęcony, ba – pokrywają ekologiczny koszt paliwa, i auta, i cholera wie jeszcze czego, i pokrywać będą, gdy mnie już tu nie będzie.

Podpowiadam tym, którzy toną w zalewie informacji, tym, których dopadł paraliż analiz, tym, którzy chcą urządzić działkę lub ogród, ale nie wiedzą jak. Eliminujemy wspólnie niezbyt trafione pomysły, zanim gospodarze zmarnują siły i środki na ich realizację. Poprawiamy to, co wymaga poprawy, ale co najważniejsze, i chyba najbardziej doceniane, zaczynamy dostrzegać razem możliwości, z których wcześniej gospodarze nie zdawali sobie sprawy. Przekształcamy problemy w rozwiązania, w zgodzie z etycznymi zasadami permakultury tak, aby przez długie lata służyły wszystkim mieszkańcom – roślinom, zwierzętom i ludziom.

Zasiewam ziarno trwałej kultury w umysłach ludzi, uczestników moich zajęć, tłumacząc im rzeczy tak proste i oczywiste, że czasem ogarnia ich zdziwienie, dlaczego do tej pory na to nie wpadli.  Jestem prawie pewien, że każda i każdy z nich posadzi jedno drzewo, a może dziesięć, a może sto, a może znajdzie się taki wariat, który posadzi ich tysiąc? Setki tysięcy? A może inny wariat przejmie pałeczkę i też zacznie uczyć permakultury, o niebo lepiej niż ja to potrafię? A może zaszczepię bakcyla permakultury w umysłach przyszłych projektantów, którzy zmienią oblicze Ziemi, stopniowo, ogródek po ogródku, działka po działce, siedlisko po siedlisku?

Wierzę że tak się właśnie stanie, że nie zatryumfuje Błędna Kultura.

A Oni, ci moi kursanci, niech lepiej sadzą i niech lepiej uczą, i niech lepiej projektują – dzięki temu mój życiowy projekt nabędzie takiej wartości współczynnika ERoEI że mucha nie siada. Wtedy będę mógł zakończyć go i spokojnie odejść.

Do ogrodu, podłubać w Ziemi.

Ekolog też zwierzę

Pomocnik w walce ze zmianami klimatu

Człowiek nazywa i nadaje nazwy po to, aby jednoznacznie identyfikować i odróżniać. Nazwy z czasem potrafią zmieniać swe znaczenie.

Jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku ekologiem nazywano osobę wykształconą w zakresie oraz badającą współzależności w przyrodzie. Dziś w powszechnym rozumieniu ekolog to osoba, którą niepokoi stan środowiska naturalnego, z reguły głośno przeciw czemuś protestująca, niekoniecznie w dziedzinie ekologii wykształcona.
Współczesny ekolog twierdzi na przykład, że ludzkość spożywa za dużo mięsa, co powoduje wydzielanie znaczących ilości metanu, a co za tym idzie zwiększenie efektu cieplarnianego.
Ekolog nie jest świadom tego, że obecnie na ziemi liczba zwierząt jest drastycznie mniejsza niż była w czasach dawnych. Wprawdzie bizonów żyło w Ameryce Północnej około 30 milionów, a krów obecnie żyje tam niecałych milionów 90, ale towarzyszyły im wielkie stada innych zwierząt, z mastodontami włącznie.
Przeżuwacze wolno żyjące w ogromnych, szybko przemieszczających się stadach użyźniały ogromne obszary prerii i stepów, jak również dziewicze lasy – sprawiały, że w glebach odkładał się węgiel, w formie materii organicznej.
W glebach rozwijała się również niezwykle bogata flora bakteryjna, składająca się między innymi z metanotrofów, czyli aerobowych bakterii pochłaniających metan i inne gazy cieplarniane z powietrza. Niestety, wraz z uprzemysłowieniem rolnictwa nastały złe czasy dla metanotrofów.
Wielkoobszarowe rolnictwo, posługując się orką, nawozami sztucznymi oraz środkami ochrony roślin spowodowało kolosalny spadek liczebności metanotrofów w glebach całego świata. Pozostałe bakterie nie są już w stanie asymilować takich ilości metanu, jak działo się to w przeszłości.
Dodatkowo, zwiększone stosowanie nawozów azotowych powodując przyspieszony rozkład materii organicznej w glebie, przyspieszyło uwalnianie coraz większych ilości węgla w formie gazów cieplarnianych do atmosfery. Ubytek materii organicznej powoduje spadek plonów, a co za tym idzie skłania do stosowania wyższych dawek nawozów, i tak kręci się agrobiznes, a wraz z nim zaklęty krąg eksterminacji życia glebowego.
O ile współczesnego ekologa słusznie niepokoi los zwierząt w CAFO i klatkach, o tyle błądzi sądząc, że zmniejszenie ich liczby jest lekiem na zmiany klimatu. Przywrócenie glebom ich naturalnej równowagi biologicznej wraz z odchodzeniem od uprawy roślin jednorocznych na rzecz wieloletnich, nowoczesne formy rotacyjnego wypasu pastwiskowego oraz przywracanie właściwych stosunków wodnych to jedne z najskuteczniejszych metod powstrzymania zmian klimatu wynikających z efektu cieplarnianego.
Jak skuteczne, niech świadczą wyniki uzyskane na farmie Brown’s Ranch, gdzie od kilkunastu lat dokłada się starań aby poprawić jakość gleby, stosując takie właśnie metody. Zaowocowało to zmagazynowaniem w glebie średnio 92 ton węgla na akr, podczas gdy gleba w uprawach konwencjonalnych zawiera tylko od 10 do 30 ton.
 
„Dr. John Norman, the environmental biophysicist, soil-scientist and a LandStream cofounder, says that “preliminary results from systematic, stratified soil-sampling and analysis in Fall 2017 on 523 acres of the Brown’s home ranch mapped a total of 48,300 tons of organic carbon to a depth of 47 inches, averaging 92 tons of carbon per acre. The organic carbon in the soil that we mapped contains the energy equivalent to 60,400 tons of thermal coal. Typical carbon storage amounts on land in conventional agriculture in the US are 10 to 30 tons-C/acre.
This accomplishment is truly spectacular, considering that the United Nations COP21 framework from the International Paris Agreement has set carbon sequestration targets which are equivalent to about 0.1 tons of carbon/acre/year on typical Midwestern conventional-agricultural soils, —an order of magnitude less than the Browns have already achieved.”
 
Drodzy ekolodzy naszych czasów, przestańcie już odsądzać zwierzęta od czci i wiary, a doceńcie wreszcie ich rolę w sekwestracji węgla w ekosystemach pastwiskowych. Odróżnijcie przyczyny od skutków i pochylcie się nad losem biednych metanotrofów na gruntownie przeoranym polu Waszej ulubionej ekologicznej soi.

Topinambur albo życie

Poletko topinamburu

Jeżeli masz kilka metrów kwadratowych ziemi, w mieście czy na wsi, i absolutnie nic nie uprawiasz – posadź topinambur. Może okazać się, że w przyszłości ocali Ci życie.

Z faktami ciężko dyskutować – klimat Ziemi radykalizuje się, notujemy na zmianę rekordy ciepła i zimna, wiatry wieją coraz mocniej, ale już z coraz mniej przewidywalnych kierunków. Aktywizują się wulkany, huragany i tornada, na zmianę trapią nas susze i powodzie.

Północny prąd strumieniowy, przenoszący z zachodu na wschód olbrzymie masy powietrza w atmosferze ziemskiej, rozleciał się na kawałki i nie wieje już tak jak zwykle. To on regulował pogodę na półkuli północnej. Pewnie o tym nie słyszałeś, tematem lata była piłka kopana a nie jakiś tam jet stream.

Może nadejść dzień, że w wyniku fali upałów, mrozów, huraganów czy powodzi życie zostanie zagrożone. W skali dotąd niebywałej. Mogą wyschnąć uprawy, a może wysiąść prąd. Może zabraknąć wody. Cokolwiek się stanie, w kilka dni później nie zbawi Cię dobry etat w korpo, nie kupisz już też nic za 500+.

Głodni zjedzą wszystko, co uznają za jadalne. Splądrują markety, a gdy one opustoszeją, mogą zajrzeć do Twojej lodówki. Z reguły choć potrafią rozpoznać około setkę korporacyjnych marek, nie odróżnią w ogrodzie trawy od topinambura.

Gdy pójdą, wykopiesz sobie kilka bulw i pójdziesz spać syty. Ty i Twoja rodzina.

Kończy się czas pierdololo, zegar tyka nieubłaganie. Zadbaj o swoje bezpieczeństwo, działaj. Załóż własny ogród. Sadź drzewa. Nawet gdy Ci zjedzą z nich owoce, nie będą mieli siły ich ścinać. Drzewa zaowocują ponownie. Posadź karaganę, glediczję, dęby, kasztany i sosny o jadalnych nasionach – tego pewnie nie ruszą. Poza tym, drewno to najłatwiej odnawialny opał. Dzieci będą miały zimą ciepło. Niech Twój ogród wtapia się w krajobraz, niech będzie niewidoczny dla niewprawnego oka. Gromadź wodę deszczową, ta w kranie nie zawsze będzie zdrowa i nie będzie płynąć wiecznie. Zawsze miej też w zanadrzu zapas nasion. Dzięki nim odnowisz zniszczone lub zjedzone uprawy.

Jak sformułował to Bill Mollison, pierwszą dyrektywą permakultury jest zadbać o los swój i swoich najbliższych. Nie zrobisz tego protestując i kontestując. Nie zrobisz tego na Facebooku. Zrobisz we własnej ziemi, w swoim ogrodzie, gdzie jak mawia Geoff Lawton, można rozwiązać wszystkie problemy współczesnego świata. Pracą własnych rąk, we współpracy z naturą.

Nawet jeżeli żaden z czarnych scenariuszy się nie sprawdzi i ja okażę się skończonym głupcem, Ty na tym nic nie stracisz na pewno – na jesieni, ugotujesz sobie pyszną zupę-krem lub zrobisz w piekarniku smakowite chipsy z topinambura. Zostawisz kilka w ziemi, odrośnie – najlepsza z lokat w najpewniejszym banku natury, dla Ciebie i Twoich bliskich.

Permakultura zimą

Śnieg lub jego brak ujawnia cieplejsze i chłodniejsze mikroklimaty
Śnieg lub jego brak ujawnia cieplejsze i chłodniejsze mikroklimaty

Wiele osób sądzi, że zima to martwy okres dla pasjonatów permakultury – wszak nasze pola i ogrody śpią pod śniegową kołderką, a krótki dzień i często nieprzyjazna pogoda nie sprzyjają aktywności. Nic bardziej mylnego.

Zima, a zwłaszcza jej początek i koniec, jest doskonałym czasem dla obserwacji swojego ogrodu, pola czy działki. Przy okazji pierwszych mrozów i ostatnich roztopów doskonale uwidacznia się szereg mikroklimatów, które można w przyszłości doskonale wykorzystać, sadząc rośliny albo bardziej ciepło, albo zimnolubne. Możemy zaobserwować zastoiska mrozu, miejsca, gdzie śniegu jest więcej lub mniej, gdzie będzie się on topił wolniej (i przez to lepiej nawadniał glebę) lub gdzie znika szybko (powodując, że nadmiar wody szybciej odpływa z naszej działki). Obserwacje te mogą znacząco pomóc w zaplanowaniu prac ziemnych, a zwłaszcza rowów konturowych (tzw. swales).

Zima to czas planowania zasiewów i upraw na cały następny rok. Warto poprzeglądać katalogi z nasionami starych odmian i wybrać te, których nasiona będziemy mogli w przyszłości zbierać sami i uprawiać przez lata, dając kolejnym pokoleniom roślin szansę lepszej adaptacji do warunków, jakie panują w naszym ogrodzie.

Wymiana nasion
Wymiana nasion

Zima to czas wymiany nasion – w gronie przyjaciół, znajomych i mieszkańców okolicy. Nic tak dobrze nie rośnie jak rośliny z nasion od dawna w danej okolicy uprawianych. Poza tym, taka wymiana nasion to doskonały pretekst do wymiany wiedzy, doświadczeń, towarzyskiego spotkania i zacieśniania więzi w lokalnej społeczności.

Zima to czas stratyfikacji nasion, czyli przygotowania do siewu tych, które wymagają przebywania w niskich temperaturach, aby móc wykiełkować. Klasycznym przykładem niech będą pestki z jabłek – umieszczone na lekko wilgotnej bibule w woreczku strunowym, na najniższym poziomie lodówki, zaczną kiełkować z reguły po 2-3 miesiącach. Tym sposobem możemy się dochować własnych, unikalnych drzew owocowych, albowiem żadne z nich nie będzie identyczne jak jego „rodzice”.

Zima to czas lektur i nauki, kiedy można nadrobić zaległości z sezonu wegetacyjnego, który spędzamy głównie dłubiąc w ziemi. Teraz możemy zagłębić się w cierpliwie czekających podręcznikach, aby na wiosnę wejść z nową wiedzą w nowy sezon. To również dobry czas na uczestnictwo w warsztatach i kursach projektowania permakulturowego, szczególnie tych, które koncentrują się na teorii bardziej niż na praktyce. To również doskonały czas, aby obejrzeć filmy na Youtube oznaczone w sezonie jako warte obejrzenia, a na które brakło czasu.

To tylko niektóre propozycje zimowych działań permakulturowych. Jak widać, nie będziemy się nudzić – każda pora roku to nowe możliwości, wystarczy je jedynie dostrzec.

Matka Ziemia

Bardzo wielu ludzi ma swój kawałek ziemi, ale jeszcze więcej osób o swojej własnej ziemi marzy. Ludzie pragną osiedlić się bliżej natury, korzystać z jej uroków, a wielu pragnie również, aby z tej ziemi żyć.

Niejednokrotnie marzenia takie przekształcają się w gwałt na naturze. Powstają domy nie wpisujące się w krajobraz, wymagające masy energii do ogrzania zimą i do schłodzenia latem, powstają pola nawożone chemią i obsadzane modyfikowanymi genetycznie roślinami. Do rzek z naszej ziemi uchodzą ścieki, a z naszych kominów idzie do atmosfery trujący smog z niewydajnych pieców.

Nasza ziemia, źle użytkowana, często przestaje nam służyć – rodzi żywność ubogą w składniki odżywcze, nie jest w stanie nas utrzymać, nie służy ani nam, ani żadnym innym stworzeniom żywym. Niezwykle często naszej ziemi gwałtownie ubywa – zabiera ją erozja i unosi w siną dal. Ziemi pozostającej w kondycji zdatnej do życia mamy z każdym rokiem mniej i mniej …

A tymczasem Ziemia jest jedna, Ziemia to planeta na której żyjemy, a nasze życie na niej jako jednostki stanowi zaledwie mgnienie w proporcji do czasu jej istnienia. Niestety suma tych mgnień wywiera na Ziemię istotny wpływ, na tyle duży, że zagraża istnieniu na niej życia, i nas samych.

Permakultura przynosi rozwiązania wielu problemów, gdyż zakorzeniona jest w etycznej zasadzie Troski o Ziemię. Projektowanie permakulturowe pozwala tak zaprojektować nasz dom, działkę, siedlisko czy biznes, aby jak najlepiej korzystać z energii Słońca, materiałów dostępnych na miejscu, aby nie pytać co z natury można zabrać, ale ile może ona nam dać bez szkody dla siebie oraz dla innych ludzi.

Permakulturowe siedlisko zaspokoić może wszystkie potrzeby ludzi, bez szkody dla środowiska. Systemy permakulturowe mają bowiem różnorodność, trwałość i obfitość taką, jak najpiękniejsze i najbardziej efektywne systemy utworzone przez naturę.

Pamiętajmy o tym stając się właścicielami ziemi, pamiętajmy, że jesteśmy nimi jedynie na chwilę. Nie niszczmy jej bezmyślnie, pozwólmy, aby służyła ona następnym pokoleniom. Najlepiej, jeśli pozostawimy ją w stanie lepszym niż zastaliśmy – żyźniejszą, czystszą, bardziej bioróżnorodną. Można to na pewno osiągnąć z dobrym projektem permakulturowym. Pamiętajmy, że najlepszy efekt osiągniemy będąc sługami i strażnikami ziemi, działającymi dla dobra jej, a przy okazji i swojego, a nie bezwzględnymi wyzyskiwaczami pragnącymi szybkich zysków bez oglądania się na konsekwencje. Własna ziemia to trochę tak jak własna matka, którą należy szanować i kochać, a ona nam to z nawiązką zawsze odwzajemni.

Odkłamywanie żywności

Ileż to nazw o pozytywnym wydźwięku wymyślono dla żywności – a to ekologiczna, organiczna, bez barwników czy konserwantów, niepryskana, z wolnego wybiegu, od szczęśliwych kur, od rolnika, od baby, ze wsi. Wszystkie te określenia służą podkreśleniu, że dana żywność jest lepsza jakościowo i że można ją określić najbardziej kuriozalnym określeniem jakie wymyślono, a mianowicie zdrową żywnością!

A jaka to żywność do cholery zwykle jest, że trzeba aż specjalnych nazw dla określenia tej zdrowej? Ano niezdrowa zapewne, produkowana przemysłowo, na nawozach sztucznych, pestycydach i herbicydach, z antybiotykami i hormonami, z warunków urągających przyzwoitości, klatek, chlewni, kurników czy obór, od producenta będącego bardziej przedsiębiorcą niż rolnikiem, modyfikowana genetycznie i pozbawiona istotnych wartości odżywczych, niejednokrotnie zbierana w stanie niedojrzałym i podróżująca do nas z krańców świata, gdzie wytworzono ją bez troski o ludzi – źle opłacanych, a niejednokrotnie głodujących.

Ludzie w zdecydowanej większości żywność taką uznają za „normalną”, bo przecież „wszyscy” ją jedzą na co dzień, a na żywność „zdrową” niektórzy tylko sobie pozwalają, a niejednokrotnie tylko od święta.

Przełom w naszym odżywianiu może nastąpić jedynie wtedy, gdy odkłamiemy żywnościowe nazewnictwo. Wtedy, gdy żywność „zdrowa” będzie taką bez dodatkowych przymiotników, bez dodatkowych oznaczeń, bez certyfikatów eko, bez długich list tego, czego nie zawiera. Jednocześnie, żywność inna, ta niezdrowa, otrzyma nazwy sobie właściwe, jak również właściwe oznaczenia – takie jak na paczkach papierosów. Żywność, która może być przyczyną wielu groźnych chorób, nie może być nazywana „zwykłą” i „normalną”, jeśli chcemy zdrowo jeść!

Odwróceniu muszą ulec również proporcje – poprzez wycofanie dotacji do wielkoobszarowego rolnictwa i masowej hodowli, pora uczynić produkcję niezdrowej żywności po prostu nieopłacalną. Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie dopłacał z własnej kieszeni do trucia konsumentów, teraz czyni to jedynie dlatego, że jest to po prostu finansowo opłacalne, a poziom świadomości etycznej producentów jest niski (wszak produkują na sprzedaż, nie dla siebie).

Pamiętajmy, że jako konsumenci żywności głosujemy naszymi codziennymi decyzjami zakupowymi i naszym portfelem, skuteczniej niż w jakikolwiek inny sposób. Masowo nie godząc się na zatruwanie nas żywnością pełną chemii poprzez ograniczenie zakupów możemy wywrzeć istotny wpływ na producentów i zmusić ich do zmiany zachowań, a państwo i instytucje wspólnotowe do zmiany polityki rolnej i systemu wspierania rolnictwa dotacjami.

Pamiętajmy, że prawdą jest przysłowie „jesteś tym, co jesz”. Żywność jest najlepszym środkiem profilaktycznym i leczniczym jaki istnieje na Ziemi, pod tym wszakże warunkiem, że jest z natury i założenia zdrowa, lokalna, świeża i dostępna dla wszystkich.